Tyle planowania, kombinowania, wymyślania, szykowania, a tu ....już po wszystkim!
No i bum!
Nasza księżniczka skończyła swoje małe-duże sześć lat :)
Obiecałam wpis z relacją z imprezy, więc oto ona!
Co przygotowałam do jedzenia dla dzieciaczków mniej więcej wiecie z poprzedniego posta.
Przyznam Wam się, że niektóre rzeczy, które wynajdziecie w tych wszystkich "internetach" może i ładnie wyglądają, ale nie zawsze są do wykonania tak proste jakby się to mogło wydawać :)
Podobnie jest z moimi zdjęciami...gdyż coś mi aparat odmawiał posłuszeństwa w tym dniu i nie mam nawet uchwyconej chwili, gdy córka zdmuchiwała świeczkę :( Ponadto kolory ścian w pomieszczeniu, gdzie trwało przyjęcie plus ostre słońce wpadające przez okno zdecydowanie nie sprzyjały sesjom zdjęciowym!
Bałam się tego popołudnia. Miewałam już w domu sporą liczbę gości, ale nigdy jeszcze naraz nie było aż tyle dzieci!
Koniec końców bilans zamknął się na sześciu dziewczynkach ( z Izką włącznie) oraz jednym "rodzynku" - moim siostrzeńcu, który jak na dżentelmena przystało, pojawił się u nas z różą dla kuzynki :)
Nie muszę Wam chyba pisać jak bardzo córka od rana nie mogła się już doczekać gości...
Niestety na ten dzień przypadła też wizyta u dentysty, ale młoda dzielnie to zniosła i kolejna plomba jest już na jej koncie!
Tort...
Biszkopt, jak zawsze, przygotowała mi teściowa i jak zawsze wyszedł obłędnie. Rzekłabym, że aż za dobrze, bo wyrósł tak, iż po przekrojeniu nie dałam rady wykorzystać trzeciej warstwy :)
Jak widać na zdjęciu powyżej, nic nie może się u mnie zmarnować, więc z trzeciej warstwy wykroiłam serduszkowe ciasteczka, na które nałożyłam masę i truskawki.
Opłatek na tort urodzinowy był z Maszą (tą od Niedźwiedzia). Wizualnie nie wyszło wszystko tak jak chciałam, ale mimo to pierwszy raz ciasto zniknęło z wszystkich talerzy dzieciaczków! Do tej pory było tak, że albo znalazł się ktoś kto tortu nie lubi (jak można nie lubić? No, ale OK), albo coś zostawało. Tym razem talerzyki były prawie "wylizane".
Po zjedzeniu tortu dzieciaki dostały "czas wolny", który w ich wykonaniu polegał na bieganiu po domu...Po prostu.
Mąż się zlitował nad rozszalałą ferajną i chyba przede wszystkim nade mną i zorganizował zabawę polegającą na losowaniu karteczek z różnymi zadaniami typu :
- wymień 5 zielonych owoców
- przejdź przez pokój z książką na głowie
- przytul sąsiada po prawej stronie, itp., itd
Musze Wam powiedzieć, że jako animator mój mąż jest niezastąpiony. Dowodzi tego fakt, że dzieciaki ciągle wołały : "wujku, chodź się z nami pobawić"! Ogólnie śmiechu było co niemiara, a ja w tym czasie wraz z siostrą (dzięki sis - bardzo mi pomogłaś!) ogarnęłam stół, by przygotować rzeczy niezbędne do pracy nad zakładkami.
Martwiłam się, że robienie zakładek nie będzie specjalnie atrakcyjne dla dziewczynek, ale byłam w błędzie. Miałam wręcz wrażenie, że były z tego pomysłu bardzo zadowolone! Siedziały razem przy jednym stole i wymyślały co umieścić na swoich małych arcydziełach. Jest to zdecydowanie inny rodzaj zabawy niż pobyt na placu zabaw, bo tu robiły wszystko razem. Mogły ze sobą rozmawiać, plotkować, po prostu POBYĆ RAZEM.
Galaretki średnio mi się udały, bo ich wycięcie wcale nie jest takie proste!
Jednak miały niesamowite "wzięcie" wśród gości, podobnie jak banany polane czekoladą :)
Dużym udogodnieniem był fakt, że w ten weekend mieliśmy cały dom dla siebie. Zwłaszcza dla "ekipy sprzątającej" był to duży komfort. Kiedy my sprzątaliśmy jadalnie, by przygotować ją na kolejne przekąski lub "warsztaty plastyczne", dzieciaki szalały w pokoju córki. Generalnie chyba wszystko się udało i wszyscy byli zadowoleni. Skoro mój chrześniak dobrze się czuł w towarzystwie samych "bab" i równie chętnie jak one pracował nad swoją zakładką, to mogę chyba uważać, że przyjecie urodzinowe A.D. 2015 było udane.
O prezentach pisać nie będę, bo nie o nie przecież chodziło w tym wszystkim. Dla mnie liczył się uśmiech na twarzy córki, jej firmowy całus w stylu "glonojada" na koniec i rumieńce na twarzach zaproszonych gości.
Na koniec wątku urodzinowego podsumowanie sześciu lat naszej królewny w formie krótkie foto-wspominki :
Wieczorem mama z tatą po swojemu uczcili rocznicę narodzin swojej jedynaczki :)
Natomiast w niedzielę było tak pięknie na dworze, że żal byłoby z tego nie skorzystać. W zanadrzu mieliśmy jeszcze świadomość, że córka ( a właściwie to MY), mamy zadanie domowe do wykonania.
Wybraliśmy się zatem do naszego parku (Arboretum), by nacieszyć ciała cudownym słońcem i przy okazji nazbierać liści do szkolnego zielnika - chyba każdego z nas to czeka, prawda?
W końcu doczekaliśmy się też otwarcia kolejnego odcinka promenady wzdłuż jeziora. Mimo, że jeszcze nie jest skończona to już można bardzo przyjemnie przespacerować się po niej, by na końcu usiąść i podziwiać kaczki pływające wokół fontanny. Nasze arboretum odwiedzamy często, nie sposób je omijać.
Teraz matka zasuszy zebrane liście i ...uszykuje inhalator, by córka po powrocie ze szkoły mogła z niego skorzystać. Zdrowotnie doszłam już prawie do siebie, ale za to teraz młoda na nowo zaczęła smarkać. Cóż, widać nie może być za dobrze :(