Do
dzisiejszego wpisu zmotywowało mnie codzienne życie. Konkretnie – życie Zwykłej
Rodzinki. W moim przypadku cykl dzienny wygląda do znudzenia tak samo albo co
najwyżej, gdy motylek w Chinach zatrzepocze skrzydełkami w myśl teorii chaosu,
bardzo podobnie. A więc: praca, dom, obiad, walka z córką o każdą minutę
odpoczynku (na razie jestem konsekwentny – zawsze przegrywam), godzina wieczorem
– w porywach dwie spokoju za Zwykłą Matką, sen. Sekwencja ulega regularnemu powtarzaniu.
Jedynie w weekend odchodzi obowiązek dotarcia do stanowiska pracy. Choć w sumie
ten czas spędzam zazwyczaj w pokoju mojej księżniczki... więc na jedno
wychodzi.
Czas
Zwykłej Matki jest jak zwykle z gumy przez co jest w stanie ogarnąć nas, blog,
siebie i Looney Tunes Dash w telefonie. Największym problemem zdaje się zatem zorganizowanie
zabawy i harmonogramu dla naszej drugoklasistki. W dni szkolne wraca styrane
życiem dziewcze do domu, aż żal czasem patrzeć. Bezczelni ci nauczyciele,
naprawdę! Nie dość, że każą po kilka godzin dziennie siedzieć w ławce, to
jeszcze zadają prace domowe oraz ogłaszają testy/sprawdziany. Dyktatura pełną
gębą! A dziecko chce się bawić... najlepiej z tatą. No i jak wybrnąć z takiej
sytuacji zachowując twarz i resztę autorytetu (jeśli takowy gdzieś się jeszcze
uchował)? Długo głowiliśmy się z żoną, jak by tu zmotywować naszą, skądinąd
bystrą bestię do odrabiania regularnie lekcji oraz choć symbolicznego
poświęcenia czasu na przypomnienie szkolnego materiału. Wszak diament trzeba
szlifować żeby nabrał wartości, by w dorosłym życiu poradził sobie we
współczesnym świecie oraz zwrócił rodzicom poniesione na edukacje koszty.
Rozwiązanie, całkiem przypadkowo, spłynęło na nas z najmniej oczekiwanego
kierunku... z internetu.
Dzieci
kochają komputery i wszystko co zawiera w nazwie słowa „komputerowy/-a” oraz
„internetowy/-a”. A jeśli dołożymy do tych haseł krótkie słówko „gra”, to już
nawet niebiosa nie odciągną ich od tego wiekopomnego wynalazku ludzkości.
Zwykła Córka nie odbiega tutaj od schematu. Wystarczy pokazać jej ikonkę na
pulpicie z nową grą z serii Lego (w którą uwielbiamy z żoną pogrywać).
Spróbujcie wówczas odmówić jej ów atrakcji, bo „ Jutro masz test z matematyki i
trzeba by powtórzyć materiał. Poza tym nie można codziennie grać na laptopie”.
Dwa zdania, a ile błędów logiczno-strategicznych! O stratach materialnych nie
wspomnę... Na szczęście natknąłem się w internecie na coś, co rozwiązało
(przynajmniej na razie) problem z notorycznym uzupełnianiem podręcznej apteczki
o krople na uspokojenie . Wiecie może co to „Squla”? To tzw. internetowa
platforma edukacyjna. Nadal nie żarzy? Zatem napiszę w skrócie o co chodzi...
„Squla”
stanowi, mówiąc najprościej, połączenie nauki z zabawą w formie mini gier oraz
szeroko pojętych zadań. Narzędzie przeznaczone jest dla dzieci z klas 1-6 oraz
przedszkolaków. Całość podzielono na przedmioty z jakimi mają do czynienia na
co dzień nasi żakowie (a może „żacy”? Pewności nie mam). Jest tam zatem m.in. matematyka,
przyroda, język polski, angielski, niemiecki, historia itd. Klikamy w dany
przedmiot, filtrujemy poziom i... możemy zacząć rozmawiać między sobą np. o
prezentach gwiazdkowych. Luz! Do Waszych pociech i tak niewiele dotrze z zewnętrznego
otoczenia. Wiem, bo sam tak mam i z lubością maniaka od czasu do czasu wykorzystuję.
Quizów, gier, filmów edukacyjnych oraz zadań jest cała masa. Ponoć poszczególne
stopnie trudności dostosowane są do programu nauczania w szkołach
podstawowych. Nie wiem tego na pewno, gdyż na moje pytanie „Jak tam w szkole?
Czego nowego się nauczyliście?” pada zazwyczaj odpowiedź rodem z komisji
śledczej: „Nie pamiętam”. Z obserwacji jednak wnioskuję, że... szkoła szkole
nierówna. Zabawa z zadaniami przeznaczonymi dla klasy 3 nie sprawiała córce
żadnych problemów. Przypadek? Złote dziecko? Program za prosty? Oceńcie
najlepiej sami. A jest taka możliwość bez zaglądania co chwila dziecku przez
ramię. Można bowiem generować raporty z postępu i wyników dziecka w danej
dziedzinie. Dla mnie świetna sprawa! Dzięki temu wiadomo gdzie położyć na naukę
silniejszy nacisk, a gdzie jest w miarę ok (bo za bardzo zadowolonym być przy
dziecku nie wypada).
W tej
chwili korzystamy z 30-dniowego darmowego testowania „Squli”. Tak, moi drodzy.
Za wszystko co fajne i pomocne trzeba płacić. Dlatego zanim ktoś stwierdzi, czy
jest mu potrzebny kilkunastozłotowy abonament na elektronicznego nauczyciela-animatora
dla dziecka, ma możliwość (z pewnymi ograniczeniami dostępu) przetestowania
platformy. Zachęcam, bo to nic nie kosztuje, a może akurat okaże się przydatny
na edukacyjnej drodze Waszych pociech. Nie wiem, czy są
inne podobne strony w sieci. Pewnie tak. Ja natknąłem się akurat na „Squlę”,
więc postanowiłem się podzielić przemyśleniami na jej temat. Czy ostatecznie
lepiej posadzić dziecko przed ekranem komputera i powierzyć jego rozwój
intelektualny sztucznej inteligencji? Czy lepiej samemu zakasać rękawy,
przysiąść przy zadaniach, zapisać na korepetycje? Oczywiście, że bezpośrednia
interakcja zawsze będzie górą. Pamiętajmy tylko, że postępu nie da się
zahamować. Czy nam się to podoba czy nie, komputery stanowią dziś przedłużenie dla
naszego mózgu, oczu, uszu. Dlatego wolę w kontrolowany, mądry sposób
udostępniać go córce, niż któregoś dnia nakryć ją na testowaniu nowej części
„Doom”, czy „GTA”. Tatusiowie zapewne wiedzą o co chodzi... Dzieci i komputer to nie musi być zło!