Strony

11 kwietnia 2015

Jak się "podnieść"?

Dziś nie będzie niestety wesoło.
Dziś nie będzie praktycznie, ani nawet recenzencko.
Będzie za to dość długo, więc rozsiądźcie się wygodnie!
Wiem, wiem! Wiosna za oknem, a ja będę smęcić...
...ale zbierałam się z tym tematem naprawdę długo. Kiedy powiedziałam kiedyś głośno, że czuję potrzebę o tym napisać, moja siostra uznała, że to zbyt osobiste. Mąż stwierdził zresztą to samo. Za to dziś na ponowione pytanie z mojej strony odparł:
"Może to ci w jakiś sposób pomoże?"
Kiedyś chciałam poruszyć ów temat z myślą o innych. W końcu zaczynając przygodę z blogiem zakładałam, że będę się dzielić z innymi również problemami, troskami. Pisząc różne teksty myślałam o tym, że może kiedyś komuś w czymś pomogę. Od początku miałam i mam nadal wsparcie rodziny : siostra a przede wszystkim mąż i pozostali robią co mogą bym się nie załamał i jestem im za to wdzięczna :) Nadszedł czas, by podzielić się tym z innymi.
Kiedy dziś "przerobiłam" tradycyjną lekturę blogową innych mam i natknęłam się na zdanie, w którym wyczułam chęć autorki do posiadania trzeciego dziecka, po prostu uznałam, że nadszedł czas, by podzielić się swoimi smutkami.
Po to też mam tego bloga, by poczuć się lepiej pisząc o różnych rzeczach. Niejednokrotnie odczułam wsparcie wirtualne ze strony innych, więc może tym razem też poczuję się choć odrobinę lepiej?
Jeśli jesteś, drogi czytelniku, osobą nie lubiącą smutnych tematów - nie czytaj dalej.

Temat dotyczy starań o dziecko...
W wieku 26 lat zaczęliśmy z mężem starać się o dziecko. Marzyliśmy o tym, by sprowadzić na ten świat maleńką istotę, która będzie (między innymi) namacalnym dowodem na to, co nas łączy.
Staraliśmy się trzy lata. Ktoś powie, że to wcale niedługo. Owszem, bo wiem, że są pary, które walczą o ten cud znacznie dłużej, a czasem w ogóle im się nie udaje. Nam się udało. To był jednak ciężki czas: mnóstwo badań, poświęconego czasu i pieniędzy. Finansowo pomogli rodzice i jesteśmy im za to wdzięczni, ale ile nas to kosztowało emocjonalnie... Tego się nie da przecież wycenić. 
Zbadał się mąż, zbadałam się ja. Badania hormonalne, badanie drożności jajowodów. Przyczyna problemu: słabe endometrium - zapłodniony zarodek nie daje rady się zagnieździć. Postanowiliśmy podjąć leczenie. Kilka miesięcy bólu, łez i tej ciągłej nadziei - pojawi się miesiączka, czy nie? W końcu, w pierwszym dniu 2009 roku wykonaliśmy zabieg inseminacji. Po ok. trzech tygodniach, w przeddzień Dnia Babci usłyszałam cudowną nowinę. Tę wymarzoną i wyczekaną - będę matką!
Początki były trudne, musiałam leżeć, ALE.....pojawiła się ta mała fasolka, to maleńkie serduszko bijące jak oszalałe. Przyszła na świat Izabela Ewa :) Mnóstwo szczęścia, radości....Spełniło się nasze marzenie i to dziś powtarzam córce: "jesteś moim spełnionym marzeniem!"
Mówiono nam, że za drugim razem będzie łatwiej... Cóż, skoro piszę na ten temat to możecie się domyślić, że jednak tak nie jest! Nie jest mi łatwo o tym pisać. To bardzo osobiste, jednak mimo kręcącej się w oku łezki, czuję, że tego potrzebuję!
Staramy się, a raczej staraliśmy znowu około trzech lat. W międzyczasie siostra urodziła drugiego chłopca, wśród znajomych nagminnie pojawiały się kolejne ciąże. Wiele osób mówi: "ciesz się , że masz cudowne, zdrowe i szczęśliwe dziecko! Daj sobie spokój z kolejnym, nie męcz się, nie załamuj". Jednak, czy chcąc drugiego potomka jestem zbyt wymagająca? Chcąc wypełnić tą pustkę we mnie, obdarować kolejne dziecko miłością i w końcu dać córce rodzeństwo, by nie została sama - czy chcę zbyt wiele?
Cieszę się bardzo, że się udało i mamy Izę, ale chciałabym drugie maleństwo i co w tym złego?
Zmieniłam lekarza. Okazał się bardzo kompetentny i konkretny. Przebadał mnie wzdłuż i wszerz, zupełnie inaczej niż za pierwszym razem kiedy walczyliśmy o Izkę. Okazało się, że problem tkwi gdzie indziej niż poprzednio. Przy okazji wyszło, że moje ciało nie życzy sobie drugiego "pasożyta" w sobie i nie reaguje na leczenie tak jak powinno. Moje ciało jest pod tym względem wredne i złośliwe!
Mimo, iż bardzo się cieszę, że udało się choć raz i mamy tę naszą cudowną, rozrabiającą księżniczkę, to jest mi zwyczajnie smutno...Jest mi źle i nie będę się z tym kryła!
Tylko jak się pozbierać do kupy? Mówią, że nadzieja umiera ostatnia. Moja właśnie dokonuje żywota :( Nie mam już siły. Tylko nie wiem jak się z tego podnieść? Jeśli ktoś zna odpowiedzi na moje pytania, proszę by się podzielił nimi ze mną :
  • jak przejść obok cudzego niemowlęcia i nie uronić choćby jednej łzy mając świadomość, że nie będę już tulić w ramionach takiego własnego berbecia?
  •  jak z uśmiechem na twarzy patrzeć na brzuchy szczęśliwych przyszłych mam wiedząc, że nie doświadczę tego kolejny raz?
  • jak trzymać się prosto, gdy wokół znajomi co chwila oznajmiają radosną nowinę?
Staram się trzymać i będę się starać, bo wiem, że mam dla kogo. Wiem, że mój "wisielczy" nastrój nie wpływa dobrze na moją rodzinę. Jednak...

Myślę, że już zawsze będę czuła tę pustkę w sobie. Izka wypełnia mnie całą sobą, ale czegoś jednak mi brak. Nie chciałam, by została sama, ale nic już na to nie poradzę. Zrobiłam co mogłam i nic nie mogę sobie w tej kwestii zarzucić.
Wiem, że muszę byś silna dla niej, ale nikt mi nie zabroni popłakać sobie cicho w kąciku, by rozładować emocje......

Jakby tego było mało, przyszła wiosna. I co z tego?! Izka wczoraj z gorączką wylądowała u lekarza i okazało się, że ma paskudną anginę. Dziś mały wypad na zakupy dla poprawy nastroju. Jednak na za wiele nie można sobie pozwolić, bo takie poprawianie humoru kosztuje. Sporo kosztuje. Tak więc napisałam tutaj - do Was, wyrzuciłam z siebie trochę żalu i smutku. Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam ani nie zdołowałam za bardzo tym tekstem, Może pomogę sobie choć na krótka chwilę...