Strony

29 czerwca 2015

Strefa taty cz.10 - Tylko spokojnie, czyli wspólny wypad z córką

Od czego zacząć żeby nie skłamać? Może tak…
Dzień rozpoczął się fatalnie. A przecież miało być cudnie i wspaniale: wspólny sobotni „wypad” taty z córką do kina wraz z wszelkimi dostępnymi atrakcjami (popcorn, napoje i gadżety związane z filmem). Skończyło się na zszarganych nerwach, szlabanach i kacu moralnym. Kino mimo wszystko było. Ale po kolei…


Jak tylko usłyszałem, że do kin wejdzie nowy film o Minionkach od razu wyczułem świetną okazję do realizacji pomysłu pt. „męski wypad taty… z córką”. Sam uwielbiam żółte stworki, które nie grzeszą inteligencją więc nie zastanawiając się długo zaproponowałem Izce, że jak tylko „Minionki” zagoszczą na dużym ekranie – idziemy! Córka podskakiwała z radości. A zatem skoro słowo się rzekło, to trzeba dotrzymać obietnicy. Nie przypuszczałem jednak, że czeka mnie aż taki test.
Jako, że seans mieliśmy zaplanowany na popołudnie (przy okazji dołączyła do nas koleżanka Izy i jej tata), postanowiliśmy od rana rodzinnie wyruszyć na poszukiwania letniego obuwia dla córki i dla mnie. To co nastąpiło w przeciągu tych kilku godzin można porównać jedynie do huraganu (nie dziwi mnie już, że nadaje się im kobiece imiona – ma to naukowe uzasadnienie!). Nie roztrząsając tematu skończyło się na kilku szlabanach i popsutych humorach. No i jak tu teraz zrelaksować się i odprężyć? Gdy wybiła godzina „0”, czyli wyjazdu do kina, żywioł „Iza” nieco przycichł, a pochylone drzewa zaczęły powolutku wracać do pozycji wyjściowej. Dotarliśmy do multipleksu. A tu kolejna niespodzianka: kody na bilety, które udało mi się wcześniej zdobyć okazały się tyle warte, co numery wylosowane tydzień temu w Lotto. Ale nic to! Nikt i nic nie zepsuje mi…tzn. dziecku przyjemności z seansu! Jeszcze tylko obowiązkowa toaleta przed wejściem do sali (poprzedzona równie obowiązkowym marudzeniem o zestaw z figurką – not this time, darling!) i już mogliśmy raczyć się 15 minutami reklam. Na litość boską!!! Oszczędziliby chociaż dzieciom tej wiązanki odmóżdżających informacji. Nawet Iza miała minę mówiącą wiele o tej sytuacji. Zacząłem już czuć pieczenie w uszach i zdaje się, że zauważyłem kłębki pary wydobywające się spod mojej czaszki, gdy w końcu wystartował właściwy film (dobrze, że nie przerywany reklamami, choć to pewnie kwestia czasu aż ktoś „mądry” na to wpadnie…).



Wystarczyło dosłownie 5 minut, żebym zapomniał o dotychczasowym trudzie dnia. Śmiem przypuszczać, że bawiłem się na tej animacji lepiej od córki! Bo „Minionki” są po prostu świetne! Kto zna ten wie, a kto nie wie ten musi poznać tych nowych-starych bohaterów dziecięcych bajek i światowej popkultury.
Opuściliśmy salę kinową odmienieni. Uśmiechy nie schodziły nam z twarzy. Dzieci motywowała dodatkowo ku temu obietnica odwiedzenia pewnego fast-foodu, w którym można było otrzymać figurki naszych żółtych bohaterów dnia. Spotkaliśmy się tam przy okazji z mamami, wymieniliśmy doświadczeniami minionych chwil, zjedliśmy za dzieci ich zestawy (bo one przecież chciały tylko figurki) po czym wróciliśmy do domu. Koniec opowieści. A jaki z tego morał? Jest ich kilka:
1. Zawsze dotrzymujcie obietnic udzielanych waszym pociechom!
2. Do czasu umówionego wyjścia z dzieckiem zabarykadujcie się w swoim pokoju, wyłączcie telefony, włóżcie do uszu zatyczki (lub słuchawki) i nie dajcie się waszym maluczkim wyprowadzić z równowagi, bo później, gdy już wyjdziecie razem trudno Wam będzie wybrnąć z nałożonych wcześniej kar i szlabanów.
3. Jeśli w punkcie 2. ponieśliście klęskę, upewnijcie się, że film, na który się wybieracie nie zawiera treści powodujących chęć odwiedzenia najbliższego psychiatry.
4. Pamiętajcie, że też kiedyś byliśmy dziećmi i nieraz napsuliśmy krwi naszym rodzicom. Ale skoro piszę te słowa to znaczy, że oni (i ja) jakoś to przeżyliśmy, więc Wam też się z pewnością uda!
Poza tym bawcie się dobrze!
Osobiście już nie mogę się doczekać kolejnego wypadu z moją córcią! Nie mam syna, ale i tak prawdziwy survival mam każdorazowo zagwarantowany ;)