Jesień....
Czas, w którym dzień się stopniowo skraca i zbyt szybko (jak dla mnie) robi się ciemno.
Czas, w którym swój "radosny taniec" rozpoczynają wszelkie zarazki i wirusy.
Mówimy, że wraz z początkiem nowego roku szkolnego dzieciaki zaczynają chorować.
Cóż, dużo w tym prawdy.
Skąd w takim razie wziął się wirus w zatokach matki siedzącej w domu?
Bo córka chodzi do szkoły. Bo o siódmej rano dyrdolimy na autobus, a na dworze mrozicho jak diabli. Po czym, gdy na ten sam przystanek wędruję wczesnym popołudniem (by odebrać dziecię), jest ciepło i słonecznie. W zeszłym tygodniu od rana były jedynie 3 stopnie ciepła, natomiast w południe chowałam się przed słońcem, które wręcz prażyło moje odsłonięte ramiona.
Jesień...
Jesień...
Nie bez powodu jej nie lubię. Aczkolwiek muszę przyznać, że nie ma nic piękniejszego niż te wszystkie kolory za oknem, zwłaszcza w górach. Tatry o tej porze roku są po prostu bajeczne. Mam rację Matko na Szczycie? :)
Jednak poległam. Rzadko choruję, choć odkąd mam dziecko zdarza mi się to częściej. Ciekawa zależność, prawda?
Z reguły, gdy tylko poczułam, że coś mnie "bierze" wystarczyła końska dawka witaminy C i na drugi dzień byłam jak nowo narodzona. Teraz te wirusy są chyba jakieś zmutowane i odporne na wszelkie witaminy.
Czytam Wasze blogi: Luxusowa wciąż dochodzi do siebie, Marta z bloga Mama dwóch córek - choroba. I jak pisze Marta, rozumiem teraz dlaczego faceci czują się w czasie przeziębienia jakby umierali. Wiele innych znajomych, blogerek, których nie wymieniłam narzeka na panujące wszem i wobec zarazki.
Na ogół nie poddaje się tak łatwo chorobie...
Trzymałam się jeszcze w sobotę do południa i wyrwałam się z siostrą "na miasto". To było jedno z naszych "babskich wyjść" :)
Po powrocie do domu jednak poległam.
Może jest to częściowo wynikiem tego, że wszystko rozbujało się w trakcie weekendu właśnie? Wtedy mąż jest w domu i wiem, że nie muszę być na pełnych obrotach :) Całą niedzielę przeleżałam pod kocykiem. Ból w zatokach nie do zniesienia. Apteczka na stoliku powiększa się w zastraszającym tempie, nikną w otchłaniach aptecznych kas nasze zasoby finansowe. Herbatka z malinami jest OK, ale niewystarczająca przy zatkanych zatokach.
Poległam i leżałam. Smarkałam i spałam. A ja nie śpię nigdy w środku dnia!! Cierpiałam wewnętrzne męki, gdy nie mogłam rodzince towarzyszyć w wypadzie na rower.
Czytam Wasze blogi, ale mój mózg jest nieźle "zlasowany":( Mam jedynie nadzieję, że komentarze, które u Was zostawiam mają jakiś sens? Bo literki mi skaczą przed oczami jak w jakimś matrixie.
Czytałam wpis u Antyterrorystki. Kochana, daleko Ci do wyrodnej matki. Tak jak Ci napisałam w komentarzu - rodzina zyskuje na Twoim dobrym humorze. Ten humor zyskujemy, gdy poświęcimy trochę czasu tylko i wyłącznie sobie :)
Wczoraj trzymałam się twardo. Ba! Cztery prania zrobiłam, obiad przygotowałam, blogi przejrzałam. Zaczęłam jednak gorzej się czuć. Organizm się zbuntował i zaczął krzyczeć: "co ty kobieto do jasnej ciasnej wyprawiasz?" Efekt był taki, że zwyczajnie się położyłam. Poddałam się.
Mąż w domu, córką się zajął. Prasowanie nie ucieknie. Pranie też nóżek nie dostanie żeby mi złośliwie ze suszarki nawiać.
Dajmy sobie czas, by się wychorować.
Dajmy sobie czas, by o siebie zadbać.
Podarujmy sobie czasem odrobinę czystego egoizmu.
Dla dobra swojego i całej rodziny. Bo co będzie, gdy na maksa polegniesz droga mamo?
Kto się zajmie Twoją ferajną?
Nie warto zgrywać twardzielki. Organizm wie swoje i wie doskonale czego potrzebuje. Potrzebuje czasem zwyczajnie ODPOCZĄĆ! Niech dla odmiany inni poskaczą wokół Ciebie, pozwól im na to :)
Zdrówka wszystkim choruszkom :)
A tu kilka moich jesiennych fotek zrobionych nim dopadło mnie to paskudztwo: