Strony

29 września 2015

Poległam......

Jesień....
Czas, w którym dzień się stopniowo skraca i zbyt szybko (jak dla mnie) robi się ciemno.
Czas, w którym swój "radosny taniec" rozpoczynają wszelkie zarazki i wirusy.
Mówimy, że wraz z początkiem nowego roku szkolnego dzieciaki zaczynają chorować.
Cóż, dużo w tym prawdy.
Skąd w takim razie wziął się wirus w zatokach matki siedzącej w domu?
Bo córka chodzi do szkoły. Bo o siódmej rano dyrdolimy na autobus, a na dworze mrozicho jak diabli. Po czym, gdy na ten sam przystanek wędruję wczesnym popołudniem (by odebrać dziecię), jest ciepło i słonecznie. W zeszłym tygodniu od rana były jedynie 3 stopnie ciepła, natomiast w południe chowałam się przed słońcem, które wręcz prażyło moje odsłonięte ramiona.
Jesień...

Zdjęcie powyżej zrobiłam w południe któregoś dnia, gdy korzystając z uroczej pogody poszłyśmy z córką na spacer. To był, póki co, mój ostatni spacer. Teraz leżę tylko pod kocykiem i egzystuję.
Jesień...
Nie bez powodu jej nie lubię. Aczkolwiek muszę przyznać, że nie ma nic piękniejszego niż te wszystkie kolory za oknem, zwłaszcza w górach. Tatry o tej porze roku są po prostu bajeczne. Mam rację Matko na Szczycie? :)
Jednak poległam. Rzadko choruję, choć odkąd mam dziecko zdarza mi się to częściej. Ciekawa zależność, prawda?
Z reguły, gdy tylko poczułam, że coś mnie "bierze" wystarczyła końska dawka witaminy C i na drugi dzień byłam jak nowo narodzona. Teraz te wirusy są chyba jakieś zmutowane i odporne na wszelkie witaminy. 
Czytam Wasze blogi: Luxusowa wciąż dochodzi do siebie, Marta z bloga Mama dwóch córek - choroba. I jak pisze Marta, rozumiem teraz dlaczego faceci czują się w czasie przeziębienia jakby umierali. Wiele innych znajomych, blogerek, których nie wymieniłam narzeka na panujące wszem i wobec zarazki. 
Na ogół nie poddaje się tak łatwo chorobie...

Trzymałam się jeszcze w sobotę do południa i wyrwałam się z siostrą "na miasto". To było jedno z naszych "babskich wyjść" :)
Po powrocie do domu jednak poległam.
Może jest to częściowo wynikiem tego, że wszystko rozbujało się w trakcie weekendu właśnie? Wtedy mąż jest w  domu i wiem, że nie muszę być na pełnych obrotach :) Całą niedzielę przeleżałam pod kocykiem. Ból w zatokach nie do zniesienia. Apteczka na stoliku powiększa się w zastraszającym tempie, nikną w otchłaniach aptecznych kas nasze zasoby finansowe. Herbatka z malinami jest OK, ale niewystarczająca przy zatkanych zatokach. 
Poległam i leżałam. Smarkałam i spałam. A ja nie śpię nigdy w środku dnia!! Cierpiałam wewnętrzne męki, gdy nie mogłam rodzince towarzyszyć w wypadzie na rower. 
Czytam Wasze blogi, ale mój mózg jest nieźle "zlasowany":( Mam jedynie nadzieję, że komentarze, które u Was zostawiam mają jakiś sens? Bo literki mi skaczą przed oczami jak w jakimś matrixie.
 Czytałam wpis u Antyterrorystki. Kochana, daleko Ci do wyrodnej matki. Tak jak Ci napisałam w komentarzu - rodzina zyskuje na Twoim dobrym humorze. Ten humor zyskujemy, gdy poświęcimy trochę czasu tylko i wyłącznie sobie :)

Wczoraj trzymałam się twardo. Ba! Cztery prania zrobiłam, obiad przygotowałam, blogi przejrzałam. Zaczęłam jednak gorzej się czuć. Organizm się zbuntował i zaczął krzyczeć: "co ty kobieto do jasnej ciasnej wyprawiasz?" Efekt był taki, że zwyczajnie się położyłam. Poddałam się.
Mąż w domu, córką się zajął. Prasowanie nie ucieknie. Pranie też nóżek nie dostanie żeby mi złośliwie ze suszarki nawiać. 
Dajmy sobie czas, by się wychorować.
Dajmy sobie czas, by o siebie zadbać. 
Podarujmy sobie czasem odrobinę czystego egoizmu.
Dla dobra swojego i całej rodziny. Bo co będzie, gdy na maksa polegniesz droga mamo?
Kto się zajmie Twoją ferajną?
Nie warto zgrywać twardzielki. Organizm wie swoje i wie doskonale czego potrzebuje. Potrzebuje czasem zwyczajnie ODPOCZĄĆ! Niech dla odmiany inni poskaczą wokół Ciebie, pozwól im na to :)
Zdrówka wszystkim choruszkom :)

A tu kilka moich jesiennych fotek zrobionych nim dopadło mnie to paskudztwo: