Strony

18 listopada 2015

Integrować dzieci... na siłę?

Temat, jak zwykle, z życia wzięty :)
Kiedy córka rok temu zaczynała karierę przedszkolaka (mając już 5lat) byłam pełna obaw, że nie odnajdzie się wśród innych dzieci, które znają się dwa, a niektóre nawet trzy lata. Sytuacja rozwinęła się samoistnie, bez niczyjej ingerencji. Młoda zaaklimatyzowała się w grupie szybciej niż myśleliśmy. Zaskoczyła tym nas-rodziców, całą rodzinę jak również panie z przedszkola. Nikt nic nie robił na siłę. Nikt jej nie "naciskał". Wdrożyła się w życie grupy i już :) Zawarła przyjaźnie. Wiem, że to także olbrzymia zasługa opiekunek jak i dzieci. Córka zyskała odwagę, śmiałość i nauczyła się nawiązywania kontaktów.
We wrześniu życie znowu postawiło ją i nas przed ogromną zmianą. Bałam się, że skoro rok temu poszło łatwo, teraz przeżyje jakiś kryzys. I to mimo faktu, iż znała kilkoro dzieci ze swojej klasy.
Cieszyła się, że ma wokół siebie dziewczynki z przedszkola. Zdecydowanie ułatwiło to całą sytuację.
Przed rozpoczęciem roku szkolnego rozmyślała z kim będzie siedzieć w ławce i jak to będzie fajnie poznać nowe dzieci.
Na szczęście obyło się bez tekstów typu: "nie chcę iść do szkoły", "boję się nowych kolegów", itp., itd.

Nowa szkoła, nowa klasa i nowa wychowawczyni. Pani wymyśliła sobie integrację dzieci poprzez rozsadzanie ich co tydzień i usadzanie z nowymi kolegami, by wszyscy wzajemnie mieli okazję się poznać. Chciała chyba uniknąć tego, że ci którzy już się znają, nie będą chcieli się bawić z pozostałymi...
Nie wiem. Początkowo nawet pomysł mi się podobał, ale tylko przez chwilę. Przecież w końcu dzieci nie siedzą cały cas w ławkach, więc mają możliwość bawić się z innymi (na przykład w czasie przerw). Poza tym spędzają ze sobą trochę czasu w autobusie przed i po zajęciach. Widują się też z pozostałymi klasami na stołówce i świetlicy.

O co mi właściwie chodzi? O fakt, że nie każdy lubi zmiany. Dzieci różnie reagują. Jedne są odważne i chętne do zawierania nowych kontaktów, a inne nieśmiałe i wolą być wśród znajomych twarzy. Córka siedziała w ławce z różnymi dziećmi. Nie przeszkadzało jej to, że miał to być czasem chłopiec. Zawsze chętnie bawiła się z dziećmi płci "brzydszej" :)
Dziewczynki, jak powszechnie wiadomo, bywają... dość charakterne. Bywa, że różnica temperamentów uniemożliwia, by się z kimś zaprzyjaźnić. Są dzieci, które nie należą do miłych i empatycznych. Wiem co piszę. To nie są odczucia tylko mojej córki. Wiem też, że są dzieci, z którymi ciężko zacieśnić więzi. Są takie, co po prostu lubią psocić. Nieważne, że przeszkadzają współtowarzyszowi z ławki, a czasem swoimi psotami potrafią zrobić krzywdę! (wierzę, że nienaumyślnie).
Tak jak w świecie dorosłych - nie każdy każdego musi lubić. Wszak wszyscy jesteśmy różni. Z jednymi się zaprzyjaźnimy szczerze i głęboko, a z innymi nie damy rady nawet utrzymać poprawnych stosunków międzyludzkich.

Moje pytanie zatem brzmi: czy warto na siłę sadzać w jednej ławce dzieci, które nie potrafią złapać wspólnego języka i dogadać się ze sobą? Czy jest sens zmuszać kogoś do zaprzyjaźniania się z kimś kto mu nie odpowiada? Czy lepiej dać szansę zacieśnić się tym więzom, które już zostały utworzone? Przecież jak ktoś chce się do kogoś zbliżyć, to nie potrzeba mu do tego dzielenia wspólnej ławki, prawda? Jak myślicie? Jakie macie doświadczenia w tym temacie? Może się mylę? Może jestem zbyt zaborcza?
A może dobrze myślę, że dzieci mimo swego młodego wieku, prawidłowo wyczuwają innych na tyle, by same wiedziały z kim chcą się zaprzyjaźnić? Przecież nikt nie chce, by wybierać mu przyjaciół :)
Jedyne co możemy zrobić, moim zdaniem, to nauczyć nasze pociechy jak zawierać nowe znajomości, jak je pielęgnować, szanować uczucia innych. Nie powinniśmy wpływać na to, z kim nasze dziecko ma się przyjaźnić. W przedszkolu córka poznała wiele dzieci. Zaprzyjaźniła się z wieloma rówieśnikami... ale tak poważniej - z jedną dziewczynką. Znajomość trwa nadal... :)