Strony

25 listopada 2015

Książka inaczej, czyli inaczej książka

Zdarza Wam się od czasu do czasu odkryć coś nowego, zachwycić się tym czymś, a w chwilę potem "spalić raka", bo ową "nowość" zna już niemal każdy kogo o to zapytasz? Ostatnio tak właśnie miałem (znowu). A wszystko to wina pewnego Francuza, niejakiego Herve Tullet'a - autora książek dla dzieci. Już słyszę wirtualne "Achaaa!" wydobywające się z ust czytelników. Wybaczcie więc laikowi jeśli popełni w niniejszym tekście kilka innych "oczywistości".
Z książkami autora zetknąłem się całkiem przypadkowo, za sprawą ingerencji Zwykłej Matki i jej współpracy z Wydawnictwem Babaryba. Jakież było nasze zdziwienie (nie byłem jednak w temacie do końca osamotniony, huraaa!), gdy w przesyłce znaleźliśmy... Chwilunia! Miały być przecież książki! I w pewnym stopniu są. Mają kartki, okładki, ilustracje, tekst. Okazuje się, że jak w kultowym filmie "Matrix", nic nie jest tak oczywiste, jak nam się wydaje.


Propozycje pana Tullet'a (a mam ich dokładnie trzy przed sobą) można określić, w ogólnym uproszczeniu, książkami interaktywnymi. Co przez to rozumiem? Ano fakt, że nie służą one stricte do czytania, ale do zabawy. Pewnie - każdą książką można się bawić, ale w większości przypadków efektem byłaby profanacja słowa pisanego (aż strach pomyśleć, a co dopiero zobaczyć). Tutaj poszczególne tytuły wręcz same się proszą o zabawę, wciągając nasze pociechy do ich świata. Zatem po kolei.

"Naciśnij mnie", czyli sztandarowa pozycja w portfolio autora. Jak sama nazwa wskazuje, mamy naciskać... kropki. A potem obracać książkę, potrząsać nią, dmuchać na kartki itp. Przyznam, że z początku wydało mi się to niedorzeczne. Jak to? Dotknięcie namalowanego kółka ma być fajne? Okazało się, że tak! Klikamy, okręcamy, wstrząsamy... i na kolejnej stronie widzimy efekt tego działania. Zupełnie jakby obrazki reagowały w czasie rzeczywistym. Niesamowite doznanie dla dzieci... oraz dorosłych. Efekt jest o tyle piorunujący, iż tak naprawdę ilustracje składają się jedynie z kolorowych kropek na białym (choć nie zawsze) tle. Minimum środków - maksimum wrażeń. Coś niesamowitego!


Jeśli nie przekonało Was klikanie w kropki, to może mielibyście ochotę poznać kultowego bohatera kilku innych książek autora, czyli "ktosia" o imieniu Turlututu (to nie pomyłka, sprawdzałem pisownię kilkakrotnie). "Turlututu, gdzie jesteś?", to jedna z przygód wspomnianej postaci, której wyglądu nie sposób opisać. Chyba najłatwiej będzie stwierdzić, że wygląda tak jak się nazywa. I sprawa jasna... Wewnątrz książka wygląda, jakby została napisana oraz narysowana przez dzieci. Wszystko jest tutaj nieco kanciaste, nierówne, ale dzięki temu odnosi się wrażenie, że niesamowicie szczere i ciepłe. Bazując na  tytule, dzieci wciągane są przez Turlututu do wspólnej zabawy - dosłownie. Trzeba więc przestraszyć potwora (na następnej stronie rzeczywiście ucieka), zakryć rączką bohatera, żeby go nikt nie znalazł, czy też od nowa narysować magicznym paluszkiem naszego "towarzysza zabaw". Działa to wszystko znakomicie. Czasem ma się wrażenie, że dziecko bawi się tabletem, a nie książką!


Ostatnim tytułem, który chciałbym Wam polecić jest "A gdzie tytuł?". To dość przewrotna propozycja, o czym przekonamy się już na pierwszej stronie. Okazuje się bowiem, że bohaterowie dzieła nie są przygotowani na nasze odwiedziny i nie mają żadnej historii do opowiedzenia. Dramat! Ale chwileczkę! Od czego jest autor, pan Tullet? W te pędy pukają więc do drzwi jego pracowni... Co będzie dalej - przeczytajcie koniecznie. Albo poproście Wasze dzieciaczki, żeby Wam opowiedziały. Myślę, że uczynią to z wypiekami na twarzy. Zasada działania jest podobna jak w poprzednich publikacjach. Bierzemy czynny udział w ratowaniu książki. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to wszystko dość abstrakcyjnie, ale musicie mi uwierzyć na słowo: Te książki tak właśnie działają!
Pod względem estetyki wydania nie mam nic do dodania. Twarda okładka, rewelacyjnej jakości papier. Kto zna Wydawnictwo Babaryba, ten wie, że to standard.

Podsumowując powyższe przemyślenia i wywody (mam nadzieję, że to nie synonim od "lania wody") chciałbym Was z całego serca zachęcić do zapoznania się z twórczością pana Herve Tullet'a. Jego książki to coś więcej niż jednorazowa przygoda. To coś więcej niż zwykła opowieść spisana na kolejnych stronach. To wreszcie znacznie więcej niż moglibyśmy oczekiwać po książce dla dzieci. Dzięki nim dzieciaczki z pewnością wzbogacą swoje umysły, rozbudzą ciekawość, chęć poznawania/odkrywania. Wreszcie "odkleją" się od Waszych tabletów, komputerów i smartfonów. Jednym słowem: Wszyscy wygrywają!