Nie tak dawno mieliście możliwość zapoznania się z moimi spostrzeżeniami i subiektywną oceną propozycji wydawnictwa BABARYBA. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał - zapraszam serdecznie TUTAJ i TUTAJ . Lektura ta może być pomocna, by zrozumieć "co autor (czyli ja) miał na myśli" w kolejnej odsłonie przygód z nietypowymi książkami, serwowanymi nam przez warszawskiego wydawcę. Jeśli zaległości brak, to nie pozostaje mi nic innego jak poprosić wszystkich czytelników o zapięcie pasów oraz włączenie odprężającej muzyki w tle (na mnie szczególnie kojąco działają dźwięki doom-death metalu, ale co kto lubi...). Gotowi? Zatem startujemy!!
Poprzednia recenzja dotyczyła wybranych pozycji z twórczości Herve Tullet'a. Tym razem będzie różnorodnie. Trzy książki - troje autorów - trzy jakże odmienne emocje, które towarzyszyły mi podczas lektury wspomnianych propozycji.
Na pierwszy ogień wybrałem "Kliknij mnie" Saliny Yoon. Wybór o tyle oczywisty, iż odwołuje się w pomyśle do protoplasty wszystkich tytułów typu "interaktywna książka", czyli do "Naciśnij mnie" Tullet'a. Tutaj, podobnie jak u francuskiego autora, zaprzyjaźniamy się z kropką. Ta ma na imię Blipek. Jak się szybko okazuje nasza książka jest tak naprawdę grą komputerową, w którą czerwony okrągły przyjaciel ma zamiar wygrać. A my mamy mu w tym pomóc. W jaki sposób? Tak, zgadliście! Poprzez obracanie, dotykanie, wachlowanie, potrząsanie itp, itd naszego "papierowego tabletu". Nie napiszę Wam jak kończy się owa historia, gdyż nie chcę nikomu psuć frajdy z czytania tej iście wymyślnej intrygi :).
Zatrzymam się jedynie na merytorycznej stronie oraz funkcjonalności niniejszej książki. Cóż... Gdybym nie znał twórczości Tullet'a (a od niedawna dołączyłem do zaszczytnego grona znawców tematu - póki co na poziomie I rozszerzonym, ale zawsze), uznałbym "Kliknij mnie" za bardzo nowatorską "inną" książkę. Niestety, to już wszędzie gdzieś było. Odnosi się nawet wrażenie, że tytuł powstał nieco na siłę bazując na fali popularności tego typu publikacji. Czy to wada? Zależy dla kogo. My - rodzice możemy kręcić nosami, ale prawdziwymi recenzentami są czytelnicy, czyli nasze dzieci. A tutaj werdykt jest jednoznaczny: "Kliknij mnie" to kolejna świetna książka, która zapewnia mnóstwo frajdy! Niech tak zatem pozostanie...
Drugim tytułem, który trafił w moje ręce jest "Mały żółty i mały niebieski" Leo Lionni'ego. W książce tej bohaterem dla odmiany jest... kropka. Tak, to nie żart! Widać jest to bardzo uniwersalny kształt-symbol, który nie dość, że łatwy w tworzeniu, to jeszcze pozwala na szeroką interpretację przy wizualizacji książkowej treści. Przyznam Wam szczerze, że pierwszą moją reakcją było: "Znowu to samo?!" Na szczęście okazało się, że pan Leo nie zamierza powielać czyjegoś pomysłu, tylko na swój sposób tworzy kolorowy świat i przy pomocy bardzo prostych form potrafi przekazać niezwykle ciekawą i mądrą treść. Historyjka o przyjaźni Małego Żółtego z Małym Niebieskim rozgrywa się na kilku płaszczyznach. Od oczywistej (opowieść o przyjaźni), poprzez douczającą (mieszanie kolorów - otrzymywanie innych barw), a na wysoce metaforycznej kończąc (pojęcie tolerancji, odmienności). I tylko od czytelnika zależy, co mu podpowie wyobraźnia. Moim zdaniem byłaby to wspaniała pomoc dydaktyczna dla przedszkoli, tłumacząca poważne życiowe zagadnienia w przystępny i zabawny sposób. Uwielbiam takie książki!
Na koniec zostawiłem sobie (i Wam) przysłowiową "wisienkę na torcie". "Klapu klap" Magdaleny Matoso, bo o tej książce mowa, jest dla mnie zagadką, której do dzisiaj nie potrafię rozgryźć. Myślę po prostu, że jestem na takie rzeczy za stary i brak mi tzw. zaplecza z psychologii dziecięcej tudzież innej pokrewnej dziedziny. Tytuł składa się z prostych, dużych obrazków oraz... dźwięków, które dany obrazek by wydobywał gdyby mógł. Mamy więc m.in. siłacza, który ćwiczy i z wysiłku dyszy "FFF FFF FFF", grilla, na którym skwierczy jedzonko "Fsssssss", odlatującego motylka ("Fru Fru Fru") i wiele wiele innych przykładów twórczego wykorzystania wczesnodziecięcej (żeby nie powiedzieć - niemowlęcej) mowy. Dzięki "Klapu klap" dzieciaczki poznają i mogą naśladować różne dźwięki. A przy okazji nauczą się też liczyć, gdyż każdy obrazek jest WYRAŹNIE ponumerowany. Nie mam wątpliwości, że jest to propozycja dla zdecydowanie mniejszych moli książkowych, którzy dopiero uczą się otaczającego ich malutkiego świata. A skoro "na początku było słowo (...)", to sami wiecie co należy zrobić z tą książką... Trza ją mieć!
PIĄTKA! PIĄTKA!