Dużo szumu było wokół tego, że dzieci miały rozpoczynać edukację szkolną w wieku sześciu lat. Sporo rodziców odraczało swoje pociechy uważając, że nie są one gotowe, by chodzić do pierwszej klasy. Teraz z kolei jest szum o to, że wraca system ośmiu klas i rozpoczęcie nauki w wieku lat siedmiu.
Moja córka "załapała" się na obowiązek rozpoczęcia edukacji jako sześciolatka. Nie myślałam nawet o tym, by ją pozostawić w "zerówce", gdyż umiejętności miała wystarczające, by poradzić sobie w szkolnej ławce. Moje jedyne wątpliwości dotyczyły tego, jak poradzi sobie emocjonalnie, towarzysko... O tym aspekcie napiszę może innym razem.
W przedszkolu nauczyła się naprawdę sporo. Będąc z nią w domu miałam również możliwość uczenia jej pewnych rzeczy, ale zawsze w granicach zdrowego rozsądku i ZAWSZE na zasadzie zabawy :)
Nigdy nie miałam parcia na to, by na przykład nauczyć ją czytania w wieku lat czterech. Czytamy jej od dawna. Zakorzeniła się w niej miłość do książek i cieszy nas to niezmiernie - zresztą o tym dobrze wiecie :)
Przyznam szczerze, iż nie rozumiem rodziców, którzy czytają jeszcze nienarodzonemu dziecku lub słuchają z premedytacją muzyki klasycznej. A jeszcze co niektórzy puszczają płyty z językami obcymi. Dla mnie to już zakrawa o obłęd! Jednak to moja opinia i nie krytykuję nikogo. Po prostu nie rozumiem!
Moja córka chodzi do jednej szkoły, jej najbliższa sercu "psiapsiółka" do innej, a mój siostrzeniec jeszcze do innej. Nie porównuję nigdy ich nabytych umiejętności, bo wiadomo nie od dziś, że każde dziecko rozwija się w swoim tempie. Porównuje jedynie sposób nauczania naszych pierwszoklasistów i to, co wkłada się im do tych małych główek podczas zajęć szkolnych.
Jedna szkoła podchodzi do kształcenia tych maluchów z "luzem" i nie zasypuje zadaniami domowymi polegającymi na napisaniu dwóch stron literek. Inna serwuje testy z angielskiego, a jeszcze w kolejnej zadają do domu czytankę, w której są litery teoretycznie jeszcze nie poznane w szkole.
Tempo przekazywania coraz to nowych informacji i wiedzy też jest skrajnie różne. Pytam więc skąd te różnice? Co według szkoły powinien umieć ten sześciolatek już we wrześniu?
Moja córka nauczyła się czytać SAMA i na dzień dzisiejszy wychodzi jej to bardzo płynnie. Jednak są dzieci, którym ta umiejętność przychodzi ciężej. Są dzieci, które mają tzw. umysł ścisły i szybciej przyswajają np. dodawanie i odejmowanie.
Czasami mam wrażenie, że to, co moja córka robi w szkole jest odpowiednie dla czterolatka, a czasem ma takie zadania, że sama muszę się chwilę zastanowić...
Co zatem, według specjalistów, powinien umieć kandydat do klasy pierwszej:
- przedstawić się i opowiedzieć krótko o swoich rodzicach
- posługiwać się nożyczkami, przyborami do pisania
- liczyć do 10-ciu, dobierać w pary, wskazywać różnice w podobnych obrazkach
- rozróżniać różne dźwięki
- skupić się przez kilkanaście minut na wykonywanej czynności
- podzielić wyrazy na sylaby, opowiedzieć krótko treść obrazka
- umieć podporządkować się poleceniom, samodzielnie się ubrać, prosić o pomoc, wykonać proste ćwiczenia gimnastyczne
Czasami mam wrażenie, że dziecko rozpoczynające naukę w szkole powinno umieć jednak o wiele więcej... Gdzie ma się tego nauczyć? Czy to nie szkoła powinna uczyć czytania, dodawania? Większość czasu maluchy spędzają w placówkach szkolnych, rodzice nierzadko wracają do domu wieczorem, a wtedy dzieci na ogół już nie potrafią się skupić na tyle, by odrobić lekcje, czy ćwiczyć składanie wyrazów w zdania. Ja wiem, że na jednego nauczyciela przypada okołu dwudziestu uczniów, ale czy naprawdę musi tak być, że dzieciaki skazane są w większości na naukę w domu?