W naszym
Zwykłym Kąciku Recenzji znaleźć można niejedno lekarstwo dla spragnionych
przygód młodych czytelników, jak i poszukujących dreszczyku rywalizacji graczy.
Tak było, jest i mam nadzieję, że jeszcze przez dłuuugi czas będzie. Wszak
miłością trzeba się dzielić z innymi, a czymże innym jest recenzja ukochanych
książek lub gier jak nie wyrazem uwielbienia dla tych form rozrywki?
Dziś jednak złamiemy nieco konwencję, pomieszamy szyki i... dla odmiany przedstawimy Wam jednorazowo 2 gry oraz książkę. Jeśli dodam do tego, że gry weźmie na warsztat Zwykły Tata, a o książce opowie Zwykła Matka, wtedy już zupełnie namieszamy w systemie. Skąd taki pomysł? Odpowiedź jest niezwykle prosta: wszystko przez Zieloną Sowę! Warszawskie wydawnictwo już jakiś czas temu wypuściło na rynek dość oryginalną i niezwykle intrygującą rzecz. Co powiedzielibyście na grę opartą na znakomitej serii książek Amelii Cobb „Zosia i jej zoo”? Nie znacie? Cóż, pora to czym prędzej nadrobić. Zatem posłuchajcie...
Jak można się domyślać, główna gra oparta jest w całości na literackich przygodach Zosi i spółki. Ha! Łatwo się mówi, ale trudniej ubrać pomysł w sensowną formę. Bez obaw! W tym przypadku mamy do czynienia z pełnowartościową produkcją, która została opracowana i dopracowana bardzo rzetelnie. Nie przedłużając przejdźmy do konkretów.
W pudełku z
grą (i książką – przypominam) znajdziemy dwustronną planszę do gry, 4 pionki,
kostkę do gry, 25 kart z rysunkami zwierząt oraz aż 75 kolorowych żetonów (na
każdym z kolorów widnieje cień jednego zwierzaka, np. czerwony to lew, niebieski
- ryba itd.). Plansza po rozłożeniu przywodzi od razu jedno skojarzenie:
Monopoly! Znajomy układ pól usytuowany na obrzeżach plus środek planszy
przeznaczony do umieszczenia kart, to oczywiste (i jednocześnie jedyne)
nawiązanie do kultowego tytułu.
Tak więc ustawiamy pionki na polu startowym,
karty tasujemy, układamy w stosie na polu balonu, po czym odkrywamy trzy
pierwsze zwierzęta do uratowania skrywane na nich. Jeszcze tylko umieśćmy
żetony w jakimś woreczku i ruszamy! Dalej rozgrywka jest niezmiernie prosta.
Podczas swojego ruchu gracz może rzucić kostką i przesunąć swój pionek o
określoną ilość pól (w dowolnym kierunku!) lub też uratować jedno z odkrytych
zwierząt. Jak tego dokonać? Trzeba uzbierać żetony w określonej ilości i
kolorach podanych na karcie danego milusińskiego. Jeśli masz taki układ –
gratulacje, właśnie uratowałeś futrzaka! Jego karta wędruje do Ciebie, a ze
stosu odkrywa się kolejne zwierzątko. Każda karta ma swoją wartość punktową od
1 do 5, więc warto polować na „grubsze ryby”, albo małpy, lwy, słonie...
Żetony
zdobywamy stając na konkretnych polach i stosując się do ich poleceń. Przy
odrobinie szczęścia można wylosować jeden z nielicznych czarnych krążków, który
niczym „pusta” płytka w Scrabble daje nam możliwość zastąpienia dowolnego
koloru. Proste i sprytne, przyznajcie. Gdy ostatni zwierzak zostanie uratowany
i odprowadzony do nowego domu w zosinym ZOO gra się kończy, a jej uczestnicy
przystępują do liczenia punktów. Kto wygrywa? Oczywiści zawsze moja córka! :) Albo i Wy przy odrobinie szczęścia.
Tak czy inaczej dobra zabawa jest zagwarantowana.
Rozgrywkę
przeznaczono dla 2-4 graczy od 6 lat wzwyż (moim zdaniem bardzo trafnie
określony przedział). Czas 40-60 minut u nas skrócił się do około 30, co jest
optymalnym wynikiem nie powodującym znużenia zwłaszcza wśród młodszych graczy.
I to tyle.
Halo! Na
wstępie była mowa o dwóch grach! Nie inaczej. Odwracając planszę możemy
sprawdzić poziom swojej irytacji/opanowania w kultowej rozgrywce o nazwie
„Chińczyk” (tu w wersji zoologicznej). Zamiast pionków używamy żetonów z
głównej gry, co ma nawet swoje plusy. Przede wszystkim nie słychać dźwięku
przewracanego pionka wyrzucanego z trasy po raz n-ty przez moją księżniczkę...
Taki już mój los :) Generalnie miłe uzupełnienie i zagospodarowanie zasobów gry.
Całość
wydawnictwa została bardzo dobrze wykonana. Jedynie karty mogły by być nieco
sztywniejsze przez co ich trwałość znacznie by wzrosła. Poza tym materiały,
wykonanie i pomysłowość stoi na naprawdę wysokim poziomie. Wykorzystanie
patentów znanych z innych gier w połączeniu ze świeżymi pomysłami daje w
rezultacie przesympatyczne źródło rozrywki. Nie tylko dzieci będą się świetnie
bawić. Sami pewnie nieraz zapałacie chęcią uratowania paru zwierząt i
przewiezienia ich balonem do Zosi i jej zoo. Polecam!
A co może dodać od siebie Matka o samych książkach kiedy temat został tak dokładnie i wyczerpująco przedstawiony? Ano choćby tyle, że seria książek o małej Zosi i jej przyjaciołach, to propozycja idealna dla dziewczynek w wieku około pięciu lat w górę. No chyba, że dzieciaczki czytają samodzielnie, wówczas granica wieku się poszerza. Poza tym nie dyskryminujmy chłopców! Jeśli nie przeszkadza Waszemu synkowi, że główna bohaterka to dziewczynka i lubi zwierzęta, to nic nie stoi na przeszkodzie, by czytali ją również mali mężczyźni :)
Pierwszy raz zetknęłyśmy się z w/w publikacjami w zaprzyjaźnionej bibliotece. Teraz, gdy opowieść o misiu polarnym trafiła w nasze ręce na stałe, córka zamarzyła o stopniowym uzupełnianiu kolekcji. W ten sposób, przy okazji Świąt Wielkanocnych, trafiły do naszego domu kolejne tomy!
Wydanie wspaniale prezentuje się na półce. Rysunki w każdej części wykonane przez Sophy Willams zachwycają. Podoba mi się to, że wyglądają jakby były rysowane ołówkiem. Ilość tekstu powoduje, że są to książki dla wytrwałych czytelników lub po prostu dzieci w wieku szkolnym.
Niewielkie gabaryty książeczki umożliwiają zabranie jej w podróż, np. autobusem...
Każdy tytuł opowiada o innym zwierzątku przywiezionym przez dziadka Zosi - Horacego do ich Azylu Zoologicznego. Nikt nie zna tajemnicy dziewczynki, dzięki której łatwo i szybko zaprzyjaźnia się z kolejnymi mieszkańcami zoo...
Żeby poznać przygody małej Zosi i jej przyjaciół trzeba koniecznie zdobyć serię autorstwa Amelii Cobb. Wierzcie mi, że Wasze córki zakochają się w niej od pierwszych stron!