Z definicji gry tzw. „pudełkowe” mają nas relaksować. Ale
także zmuszać do myślenia, skupienia oraz do podejmowania nierównej walki ze
swoimi komputerowymi kuzynami. U nas w domu, póki co, pecetowi złodzieje czasu przegrywają
na szczęście z kretesem.
Spośród ogromnego katalogu gier towarzyskich można wyodrębnić
coraz popularniejszą podgrupę tytułów ćwiczących nasz refleks. Pozwólcie zatem,
że dziś zaprezentuję Wam dwóch przedstawicieli tego nurtu, których na świat
przywołało wydawnictwo G3. Jeśli macie w domu ślimaka, żółwia, czy innego
leniwca -uważajcie! Bezpośredni kontakt z poniższymi tytułami grozi nieodwracalną
transformacją w diabła tasmańskiego... A już na pewno liczcie się z sinymi i
poobijanymi dłońmi.
W życiu mam dwie malutkie fobie. Zwą się: pająk i klaun.
Chcesz zobaczyć jak biję życiowy rekord w biegu na 100m? Pokaż mi w pobliżu
jakiegoś „krzyżaka”. Tak to mniej więcej działa. Jednakże, gdy w moje spocone
jeszcze ręce wpadła gra „Halli Galli Junior – widowisko cyrkowe” jakoś nie zemdlałem
z przerażenia na widok uśmiechniętych czerwononosych kolesi (mam na myśli
klaunów, a nie bywalców sklepu ooooogólnospoż... Heeep! Pardonsik!). W
niewielkich gabarytów pudełku znajduje się 56 kart z kolorowymi buźkami naszych
bohaterów oraz dzwonek, który z miejsca stał się nierozłącznym towarzyszem
zabaw naszej córki, a dla reszty domowników wrogiem numer jeden :) Karty przedstawiają
klaunów w 8 różnych kolorach (6 uśmiechniętych i 1 smutny, bo gdzieś zgubił
kapelusik). Umieszczamy zatem dzwonek na środku stołu, rozdajemy wszystkie
karty graczom (2-4 osoby) i zaczynamy przedstawienie. Kurtyna w górę!
Zadanie jest bardzo proste: po kolei wykładamy z naszych stosików karty do momentu, aż pojawią się 2 identyczne wizerunki klaunów. Wtedy jak najszybciej musimy uderzyć w dzwonek żeby zgarnąć odkryte do tej pory obrazki. Gdy to się stanie, a runda dobiegnie końca kontynuujemy wykładanie kolejnych kart. I tak dalej, i tak dalej. Prawda, że proste? Bo w tej grze nie ma czasu na długie zastanawianie się ani obmyślanie strategii. Liczy się tylko refleks i spostrzegawczość (w kolejności dowolnej). Rzecz jasna zwycięzcą zostaje ta osoba, której uda się uzbierać najwięcej kart. Dodam od siebie, że warto pomyśleć wcześniej o jakichś ochronnych rękawiczkach albo coś, gdyż kontakt z rozpędzoną ręką 6-latka, który próbuje nas uprzedzić w „dryndnięciu” dzwonkiem, potrafi być bardzo bolesny. Sprawdziliśmy – nie życzymy. Na pudełku widnieje zapis „+4”, sugerujący minimalny wiek gracza. Wydaje mi się jednak, iż aby w pełni cieszyć się dynamiką rozgrywki trzeba by wykonać niewielkie równanie matematyczne: 4 + 2. O! Teraz zdecydowanie lepiej!
Sama gra potrafi wciągnąć pod warunkiem, że zabawę
prowadzimy w 3-4 osoby. W dwójkę jest
zdecydowanie zbyt monotonnie i statycznie. Dlatego myślę, że niniejsza
propozycja od G3 sprawdziła by się idealnie na jakiejś domowej imprezce na
przykład.
Całość wykonana jest jak zwykle solidnie. Karty o
odpowiedniej grubości oraz solidnej budowy dzwonek pozwolą nam cieszyć się przez
długi czas rozgrywką w „Halli Galli junior”. A jak w dodatku ktoś, mimo
wszystko, lubi klauny...
Pozostajemy w klimatach dynamicznych gier karcianych, bo oto
nadchodzi „Packa na muchy”. Druga propozycja z dzisiejszej oferty od
konińskiego wydawcy wymaga oprócz niesamowitego refleksu dodatkowej chwili
skupienia. Ale po kolei...
W pudełku, którego wielkość nie przewyższa przeciętnego
obecnie na rynku smartfona, znajdziemy aż 112 kart z wizerunkami much wszelkiej
maści, kategorii wagowej, czy płci. Oczywiście karty są w różnych kolorach (6-u
dokładnie) i o różnych wartościach punktowych (od 1 do 5). Wśród nich znajduje
się także 16 kart przedstawiających tytułową packę na muchy. Mnogość kartoników
pozwala nam zaprosić do zabawy nawet 8 osób. Bo jak wiadomo nie od dziś „w
kupie raźniej” (to mógłby być jednocześnie slogan naszych skrzydlatych
bohaterów :)).
Mechanizm rozgrywki jest bardzo prosty: tasujemy karty, rozkładamy je zakryte
na stole, po czym po kolei odkrywamy. W chwili gdy naszym oczom ukaże się packa
lub gdy na stole znajdują się muchy w 4 kolorach, a ktoś właśnie znalazł kolor
nr 5 – rozpoczynamy polowanie na muszyska. W jaki sposób? Ręcoma! –
powiedziałby gangster Siara.
Szukamy wzrokiem much w kolorze, którego w danej
chwili kart jest najwięcej i... Pac! Dłonią przykrywamy naszą zdobycz. Cała
trudność polega na tym żeby kontrolować na bieżąco ilość kolorów w polu gry
oraz upolować najbardziej soczystą (czyt. najwyżej punktowaną sztukę). Bo za
błędne decyzje czeka kara. Dla części z naszej Zwykłej Rodzinki ten aspekt gry
stwarzał na początku niemało problemu. Stąd też próg wiekowy (od 6 lat wzwyż) określono
tym razem optymalnie. Ale gdy już się przebrnie przez te trudne początki
pozostaje sama radość w zdobywaniu kolejnych (swoją drogą świetnie narysowanych)
muszek, a przede wszystkim z możliwości pacnięcia raz po raz po łapach mamy,
czy taty. Radość dziecka w takich chwilach jest bezcenna. Co nie zmienia faktu,
że tytuł sam w sobie jest godny uwagi. Jeśli lubicie spędzać wesoło czas w
towarzystwie bliskich Wam osób, „Packa na muchy” jest tym, czego szukacie.
Dwie gry – jeden cel: zwycięstwo. W obu podobne zasady –
trzeba być szybszym od pozostałych graczy. Którą z nich wybrać? Trudno
jednoznacznie stwierdzić. W naszym domu większość głosów padło na „Packę...”
(to poniekąd pewnie wina wspomnianej klaunofobii). A
zresztą, i tak zaraz przyjdzie jakiś pająk i wyłapie nam wszystkie muchy. To ja
już lecę! Paaa!