Strony

12 lipca 2016

6 dni, 100km, czyli 7-latka w Tatrach

Tak. Dobrze przeczytaliście! 6 dni w Tatrach i każdy z nas ma w nogach ponad 100km wędrowania, wspinania i spacerowania! Nasza smartfonowa aplikacja wszystko rzetelnie zliczała i tylko dzięki temu jestem w stanie uwierzyć ile przeszła moja prawie siedmioletnia już córcia! Planując wyjazd w góry nie spodziewałam się, że młoda będzie miała tyle energii i chęci. Zawsze, gdy jechaliśmy sami mieliśmy skrupulatnie zaplanowaną trasę. Na każdy dzień inna, coraz dłuższa. Tym razem nic wcześniej nie obmyślałam. To do mnie nie podobne, ale poszłam na żywioł. Wszystko uzależniliśmy od chęci córki i pogody oczywiście! A jak wyszło? Zapraszam na relację z naszych wędrówek. Od razu ostrzegam, że mimo iż bardzo starałam się zminimalizować ilość zdjęć...będzie duuuużo :)


DZIEŃ PIERWSZY 
Jadąc we dwójkę wybieraliśmy kwatery noclegowe ZAWSZE jak najbliżej szlaków górskich. Wychodziliśmy wcześnie rano i wracaliśmy na obiado-kolację. Nie traciliśmy energii i czasu na spacerowanie po Krupówkach. Tym razem wszystko było inaczej. Pokój mieliśmy przy stacji kolejki na Gubałówkę. To oznacza, że było blisko zarówno do "deptaku" pod Gubałówką jak i do słynnych Krupówek. Wszystko po to, by "w razie czego" móc w każdej chwili wyskoczyć z młodą na spacer. 
Po gorącym straszliwie weekendzie w Rabce, gdzie uczestniczyliśmy w rewelacyjnym spotkaniu blogerskim, o którym pisałam Wam TU - KLIK Blogoland, kolejne dwa dni były rześkie i dżdżyste. W poniedziałek od rana wystartowaliśmy jednak na spacer. Nie moglibyśmy usiedzieć w miejscu. Najbliżej mieliśmy oczywiście na ...Gubałówkę :) Co prawda widoku z niej nie było jak to zwykle prezentują wszystkie pocztówki, ale co tam. Nie poleżałam sobie też na znanych wszystkim leżakach, bo  mgła ograniczała widoczność do niespełna 100metrów. To nam jednak nie przeszkodziło, ani tym bardziej nie zepsuło humorów! Popołudniu zaliczyliśmy kultowy "deptak z krzywymi latarniami" jak nazwała Krupówki moja córka i z głowami pełnymi nadziei czekaliśmy na nadejście wtorku :)





DZIEŃ DRUGI
Za oknem od rana znowu pochmurno i dość chłodno, ale siedzieć cały dzień w pokoju? Z siedmiolatką, którą roznosi energia? Chwila namysłu i plan gotowy. Wyprawa drogą pod Reglami od doliny Strążyskiej do skoczni narciarskiej z Wielką Krokwią na czele! Tu chwilami przydawał się parasol. Trasa była też dość mokra i coraz częściej słyszałam znamienne pytanie: "daleko jeszcze do tej skoczni?". Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, ale okazało się, że córci takie "normalne" spacery się nudzą. Las + prosta droga = NUDA! Mimo to szła dzielnie i na końcu miała frajdę, bo wjechaliśmy wyciągiem na Wielką Krokiew, a potem oczywiście mogła pooglądać zawartość straganów stojących pod nią! Wiecie jaka to radość dziecka, gdy wjeżdża na górę i zdaje sobie sprawę, że jest w chmurze? Nieziemska radość! Co prawda widoków znowu nie było, ale frajda z przejażdżki została i wynagrodziła zmęczenie.





DZIEŃ TRZECI
Przez pierwsze dwa dni, jak na moje możliwości, zrobiłam dość mało fotek. Jak pisałam w relacji z Rabki: uszkodziłam wyświetlacz w aparacie i wszystkie zdjęcia robiłam na wyczucie. Na szczęście aparat w telefonie spełnił znakomicie swoją rolę zastępcy. Mieliśmy też stary, niezawodny kompakcik jako plan dalece awaryjny. Zabraliśmy go, by córka w razie nudy na szlaku mogła sobie poklikać własne fotki, ale okazało się, że bardzo się przydał nam samym :)
Kolejny dzień przywitał nas wyczekiwaną poprawą pogody. Marzyliśmy, by zabrać królewnę nad Morskie Oko, ale zdawaliśmy sobie sprawę jak bardzo żmudna i długa prowadzi do niego trasa. Jednak czego to rodzic nie wymyśli... Z domu zabraliśmy więc ...hulajnogę!
Od razu uprzedzam tych co się w Tatry wybierają - jadąc nad Morskie Oko wybierzcie transport busem, a NIE własnym autem. Lepiej zapłacić te 10zł od osoby, ale kierowca zawiezie Was pod samo wejście do parku. Natomiast z własnym autem życzę powodzenia w szukaniu miejsca do zaparkowania. My byliśmy na miejscu ok 9-tej rano, a już kierowcy mieli poważne problemy ze znalezieniem miejsca parkingowego. Za to na szlaku były już istne pielgrzymki!








Droga w jedną stronę to ponad 2godziny mozolnej wędrówki. Przyznam Wam, że dla mnie to najbardziej znienawidzona górska trasa! Żałuję, że do Doliny Pięciu Stawów nie daliśmy rady odbić, ale nic straconego - pewnie następnym razem :) Jednak cały trud wynagrodziły nam znane widoki. Przepiękne Rysy, które chwilami kryły się za chmurami, samo Morskie Oko, które zachwyciło również naszą małą wędrowniczkę i...pyszna szarlotka w schronisku za jedyne 5zł!
Odpoczynek nad wodą po czym kurs z powrotem. Idąc w górę nasza turystka świetnie sobie radziła, aczkolwiek ciekawiej się zrobiło, gdy doszliśmy do pierwszych skrótów, dzięki którym mogliśmy zejść z nudnego i gorącego asfaltu. Droga w dół. Cóż, nie zaprzeczę, że wzbudziliśmy spore zainteresowanie, gdyż , jak wspomniałam wyżej, zabraliśmy hulajnogę. Jakoś trzeba było sobie radzić :) Po drodze przekonałam się, że nie my jedni wpadliśmy na taki pomysł!





DZIEŃ CZWARTY
Przyznam, że poprzedni, ponad 18-to kilometrowy spacer w dość wysokiej temperaturze trochę nas zmęczył. Córka jednak nie narzekała kompletnie, a skoro pogoda znowu od rana była piękna postanowiliśmy porwać się na Giewont :) Mała wędrowniczka pytała o niego od momentu przyjazdu. Codziennie widziała go z okna i powtarzała: "czy pójdziemy tam gdzie jest ten krzyżyk?" Nam dwa razy nie trzeba powtarzać. Plecak zapakowany, ciało nasmarowane kremem z filtrem i komu w drogę temu czas! Busem pod wejście do Doliny Małej Łąki, a  stamtąd prosto na szlak. Tu nastąpił niewielki kryzys... Córci dolina się nie podobała, chciała wręcz wracać do domu. Krótka chwila zastanowienia i po wejściu w las, gdzie już trzeba było podnosić wysoko nogi, by wspiąć się na kamienie, nasze dziewczę ożyło! Tak jej się spodobało, że zostawiła nas (to znaczy Zwykłą Matkę!) w tyle i jak kozica pognała naprzód. Mijający nas turyści patrzyli na nią z podziwem, a ja przydeptywała sobie język ze zmęczenia. Na końcu obraziła się na nas, że nie zabierzemy jej pod sam krzyż, ale były takie tłumy, że nie chciałam ryzykować. Na samej górze jest jednak mało miejsca. Musiałą ją zadowolić Przełęcz Kondracka. Powrót odbył się Doliną Strążyską, bo obiecałam młodej pokazać wodospad :)








DZIEŃ PIĄTY
Tu powiało nudą. Dolina Kościeliska, która na końcu wygoniła nas deszczem i burzą. Nie dotarliśmy nawet do Smreczyńskiego Stawu :( Przy okazji takich wędrówek należy pamiętać, że wejście na jakikolwiek szlak równa się z wejściem do parku, a to koszt 5zł od osoby dorosłej! Warto zatem pomyśleć o tygodniowej wejściówce :)



DZIEŃ SZÓSTY
To kolejna prośba córki. Mianowicie próba podejścia na Kasprowy Wierch. Sprawdziliśmy z  ciekawości koszty biletów na kolejkę i załamaliśmy ręce! Osoba dorosła 55zł, a zniżka na dziecko ....śmiech na sali - całe 8zł mniej! Tak więc krótkie podliczenie i wyszło, że nasza trójka za tą wątpliwą przyjemność zapłaciłaby ok 320zł w obie strony! Tak! W dół nie jest taniej, co jest dla mnie kolejnym absurdem. Podjęliśmy zatem planowaną próbę wspinaczki i jak się zapewne domyślacie (Ci co śledzą FB to wiedzą), że udało nam się! Był kryzys, był foch. Znowu w dolinie, bo nudno i gorąco. Jednak zaczęła się wspinaczka, cień i dziecko wystartowało. Jeszcze w schronisku na Hali Gąsienicowej chwilę się wahaliśmy czy się cofać czy wspinać. Poszliśmy jednak w górę. Ach te ambicje! Zmęczenie dopadło nas wszystkich, a najgorsze jest to, że meta była cały czas widoczna.












Wędrówka na Kasprowy wykończyła nas wszystkich, ale na końcu córka dostała zastrzyk energii do tego stopnia, że wyszalała się jeszcze  na zakopiańskim placu zabaw. Co jak co, ale na plac zawsze znajdą się zapasy siły. Dzieciaki mają chyba jakieś ukryte agregaty, które ich w takich momentach wspomagają dodatkową energią!
Góry to nie tylko wędrówki. To przede wszystkim oszałamiające widoki, strumienie (do których mam słabość!) i roślinność. A ja nie byłabym sobą, gdybym nie pokazała Wam i tych zdjęć :)
 
 






Niedziela to wyjazd. Zakopane pożegnało nas deszczowo, ale my zmierzaliśmy w jeszcze jedno miejsce. Od dawna zaplanowane było spotkanie na Szczycie! Z tego miejsca jeszcze raz dziękujemy Rodzince ze Szczytu za wspaniałą gościnę, mile spędzone popołudnie przy grillu w chmurach i poranek dnia następnego na spacerze! Buziaki wysyłamy Wam już z naszych nizin :)
Mam nadzieję, że wytrwaliście do końca i nie zamęczyłam Was dość obszerną relacją. Wykorzystałam ok. 80 zdjęć z ponad kilkuset. Żeby nie było zbyt tłoczno, zrobiłam z nich kolaże, bo wtedy na pewno nie chciałoby Wam się tego wszystkiego oglądać. Jak już się też przekonaliście, nie potrafię krótko pisać, bo gaduła ze mnie! 
Ogólnie na naszych górskich wakacjach było tak :