„Dziecięcy umysł raz poproszę! Czyli zrozumieć Babarybę”

Fajnie być dzieckiem. Zwłaszcza w dzisiejszym świecie. Chyba... No bo popatrzcie: wszędzie wokół bajki, książki, czasopisma, McSmakołyki z zabawkami, konsole do gier, smartfony... do gier, tableciątka tudzież inne baterio-mózgożerne mobilne centra rozrywki, parki zabaw na każdym osiedlu. A wszystko to na wyciągnięcie małych rączek, które zręcznie uczepiają się naszych portfeli. Spróbujcie tylko tupnąć nogą i zaprotestować. Poczujecie się nagle jak przed plutonem egzekucyjnym. Wasz szkrab uruchomi skrywaną w swym drobnym ciałku syrenę rodem z tankowca, mili nieznajomi przeszyją Was wzrokiem pod tytułem: „Co z ciebie za ofiara, człowieku! Nie potrafisz sobie poradzić z własnym dzieckiem?!”, a na koniec powtórzysz w myślach Dekalog szukając wzmianki o tym, czy platoniczne morderstwo też się liczy. Ostatecznie (choć nie zawsze) kończymy dramat jakimś fantem „na zgodę” lądującym w rączkach naszej pociechy... Fajnie być zatem dzieckiem.


Powyższa dygresja może nie ma za dużo wspólnego z dzisiejszym bohaterem wpisu – wydawnictwem Babaryba, jednak takie właśnie przejaskrawione nieco skojarzenia spłynęły na mnie, gdy zapoznałem się z ich najnowszą ofertą książkową. Żeby zrozumieć głębię i wartość owych publikacji trzeba by z powrotem stać się dzieckiem. Spojrzeć na świat z poziomu jednego metra przefiltrowanymi przez ochronną barierę w postaci rodziców oczami. Słowo „chciałbym” zamienić na „muszę”... Znów się rozmarzyłem.

Książki, z którymi miałem okazję się zapoznać skierowane są, jak już zapewne się domyślacie, do małych czytelników. A nawet baaardzo małych. I nawet nie czytelników, bo tekstu tam tyle co w instrukcji oddychania (1. Wdech, 2. Wydech, 3. Powtarzać 1. i 2. aż pompka nie wysiądzie. Koniec). W domu mamy już nieco odchowanego mola książkowego, który za chwilę zacznie pewnie pochłaniać „Wojnę i pokój”. Stąd zmuszony zostałem sam przetestować wszystkie tytuły o tzw. sztywnych kartkach. Jaki tego był efekt przeczytacie poniżej.




„Roboty” Pawła Kłudkiewicza – to zawarta na formacie A4 opowieść w formie plansz , na których duuużo się dzieje. Wszędzie pełno tytułowych robocików wykonujących swe codzienne obowiązki i czynności. Co po niektóre z maszyn wydają przy tym proste dźwięki (w formie pisemnej) sygnalizując swój stan emocjonalny. 
 


Stanowi to dobry bodziec do powtarzania przez dziecko owych dźwięków, a tym samym do rozgrzewania pomału aparatu mowy przed „poważniejszymi” zadaniami w przyszłości. Z tyłu na okładce znajdziemy niektórych blaszanych bohaterów opisanych w krótkich zabawnych charakterystykach. Fajna sprawa... Ciekawe ilustracje utrzymane w kolorowej, „robociej” estetyce wspaniale dopełniają całości.


„W górach”, „Nad morzem” – to z kolei dwie propozycje autorstwa Germano Zullo & Albertine. Podobnie jak poprzednio mamy do czynienia z książkami przedstawiającymi na kolejnych stronach jedną scenę, w której dzieje się naprawdę wiele. Kojarzycie publikacje z cyklu: znajdź „x” na obrazku? To właśnie coś w tym duchu. W zależności od tytułu oswajać się będziemy z tematyką górskich wędrówek i sportów narciarskich, bądź też z plażą i pokrewnymi jej przypadkami. 


Jest kolorowo, uroczo i przede wszystkim dla dziecka wciągająco. Wierzę, że małe szkraby będą wpatrzone w te dynamiczne obrazy jak... w obrazy właśnie. Ciekawą sprawą w obu książkach jest wspólny motyw-klucz spinający wszystkie ilustracje (nie mam na myśli tytułowego morza i gór). Raz jest to dziecko pytające mamę o różne „oczywiste” rzeczy, np. Dlaczego śnieg jest biały? Innym razem bohaterką planu zostaje matk szukająca swego synka Adasia zabłąkanego gdzieś wśród plażowych tłumów. Na końcu obu historii znajdziecie bardzo sympatyczne puenty, które choć dość oczywiste niosą w sobie tyle ciepła, że hej.





„Zaśnij ze mną” Ramdier &Bourgeau - czyli jak uśpić książkę. Serio! Mały ludek o fizjonomii rodzimego Plastusia namawia nas (dzieci w sensie) do przytulania, głaskania, przygaszenia światła itp. A wszystko po to by książka mogła spokojnie zasnąć. I z każdą kolejną stroną widać efekt działań naszych małych Morfeuszy :) Bardzo prosta w obsłudze to książeczka. Może obrazki nie porywają (de facto widzimy jedynie wesołego ludka i niebieską zasypiającą twarz), ale sam pomysł należy uznać za dość oryginalny. Ciekawe tylko czy dzieciaczki faktycznie łatwiej potem zasypiają jak sugeruje tytuł. Hmmm...


„Czas czarodziej” autorstwa Isabel Minhos Martins oraz Magdaleny Magoso – jako, że najlepsze zostawia się na sam koniec, niniejszy tytuł nie bez przypadku znalazł się „w ogonie” dzisiejszej recenzji. Ta książka jest zupełnie inna od swoich poprzedniczek. Nie ma sztywnych kartek, pięknych ilustracji (choć to akurat kwestia gustu), czy błyszczącego wysokogatunkowego papieru. Mimo to zakochałem się w niej od razu. Dlaczego? Ponieważ jest ona doskonałym przykładem na to, że liczy się przede wszystkim treść i wartość edukacyjna.


Oto mamy narzędzie, dzięki któremu możemy zacząć rozmawiać z naszymi dziećmi na tak poważne tematy jak dorosłość, odpowiedzialność, przemijanie. Czas jest tu definiowany na konkretnych przykładach, które zrozumie bez problemu każde dziecko (z czasem stajemy się więksi, owoce dojrzewają, kartki książek żółkną itp.). Znajdziemy tu mnóstwo efektów jego działań, a kolejne opisy zaskoczą nas równie mocno jak dziecko, któremu poświęcimy ową chwilę na przeczytanie książki. Naprawdę mądra i potrzebna rzecz w edukacji naszych milusińskich! Polecam całym sercem!

Nie od dziś wiadomo, że wydawnictwo Babaryba w bardzo oryginalny sposób stara się wciągnąć w świat książek małych czytelników. Raz bywa z tym lepiej, raz nieco gorzej. Od nas zaś i od naszych dzieci zależeć będzie, czy dany tytuł przypadnie do gustu, czy też nie. A, że gustów jest tyle ile książek... dla każdego znajdzie się z pewnością coś interesującego. Jedno natomiast nie ulega najmniejszej wątpliwości: obok książek Babaryby nie można przejść obojętnym.


Zwykłej Matki Wzloty i Upadki © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka