Strony

30 sierpnia 2016

Spaleni jak raczki i pieczone ziemniaczki, czyli Active Blog

Kiedy niespełna dwa lata temu rozpoczęłam swoją blogową przygodę nie podejrzewałabym nawet, że tak duża liczba osób zachce czytać moją "wesołą twórczość". Również fakt, że poznam tyle innych blogerek osobiście był dla mnie wtedy niewiarygodny. Powiem Wam, że uwielbiam poznawać ludzi. W momencie kiedy spotykam dziewczynę z bloga, którego wcześniej już czytałam staje się on dla mnie bardziej...."namacalny", rzeczywisty. Jeśli natomiast nie znam strony prowadzonej przez którąś z poznanych pań...cóż, przeważnie się to szybko zmienia. Kiedy w miejscowości Rabka Zdrój na Blogoland poznałam Paulinę i jej rodzinkę, wiedziałam od razu, że na tym jednym wydarzeniu się nie skończy. Jakaż więc to była wspaniała wiadomość, gdy okazało się, że organizuje ona swoje autorskie, rodzinne spotkanie, na które w dodatku się  dostałam. Tak oto Paulina z YakieFayne i Ania z Żyłeczki zorganizowały Active Blog #1, a my w niedługim odstępie czasu ponownie mieliśmy okazję spotkać się w rodzinnym gronie.



Aby dotrzeć do tego tajemniczego miejsca spotkania musieliśmy najpierw uzbroić się w ogromną dawkę cierpliwości i czarnego humoru. Acha! No i koniecznie wyłączyć nawigację GPS, gdyż ta już w okolicach Lądku Zdrój dostaje kręćka i prędzej pokierowała by nas do Londynu niż do zamierzonego celu. Załóżmy jednak, że jakimś cudem i z pomocą lokalnej społeczności dotarliście na miejsce tak jak my. Co widzimy? Przede wszystkim ogromny teren do wszelkiej aktywności ruchowej dla małych i dużych. Mamy więc bramki, siatki do siatkówki i badmintona, uroczy sad śliwkowy z miejscem na ognisko, a nawet prywatny kawałek góry w formie stoku. Super! Pochwalmy się tym wrażeniem znajomym na fb. Eeee... A gdzie kreski w moim telefonie się podziały?! No tak! „Pokoje w Górach u Wanata” skutecznie wprowadzą w czyn hasło: odciąć się od cywilizacji, bo o zasięg w telefonie będzie tak samo trudno jak o wygranie w Lotka. Jeśli zatem macie tyle odwagi, by zrezygnować z wszelakich uciech komórkowo-tabletowych, powinno Wam się spodobać. Zwłaszcza, że miejsc na spacery, czy spokojny odpoczynek (np. nad pobliskim strumykiem) znajdziecie tu mnóstwo.







A jak wyglądają same pokoje i cały pensjonat? W moim odczuciu na 4 z małym minusikiem. Dlaczego? Bo widać tu ogromny potencjał, który nie do końca zostaje wykorzystany. Ogólnie jest bardzo przestronnie (nasza 3-osobowa rodzinka otrzymała pokój dwupokojowy :) ) i co najważniejsze czysto. Żaden pajączek z sufitu Was nie obudzi w środku nocy. Nie spodziewajcie się jednak hotelowych udogodnień typu TV, czy choćby białych ręczników w łazience. W końcu to pensjonat turystyczny... Miejsc noclegowych jest od zatrzęsienia, stąd to idealna „meta” do organizowania wszelkich kolonii. Stołówka również przestronna oferuje bardzo smaczne i pięknie podane posiłki. Wiem co piszę! Pod tym względem ogromny plus. To gdzie zatem te minusy? Ano w pewnych drobnych kwestiach, z którymi bez problemu poradziłaby sobie każda „złota rączka”. Są to sprawy typu: coś dokręcić, wyregulować, naprawić bo się poluzowało lub urwało, wyczyścić czajnik z kamienia... Nic rażąco odstraszającego. Także Pokoje u Wanata to dobre miejsce wypadowe dla chętnych do oderwania się od cywilizacji.
Ogólne wrażenie jakie zostawia po sobie pan Wanat i jego pensjonat jest jak najbardziej pozytywne. Myślę, że ogromny teren dla dziecięcych zabaw dodatkowo uatrakcyjni wybór tego miejsca na ewentualny „cywilizacyjny reset”. Zwykłej Rodzince się podobało.






Kilka dziewczyn wraz z rodzinami nie dotarło. Nikt nie zgłaszał zaginięć w regionie, więc pewnie ważne sprawy zatrzymały nieobecnych w ich domach. Ostatecznie było nas zaledwie dziesięć plus nasze rodziny. I wiecie co? Takie kameralne spotkanie spowodowało, że łatwiej było ze sobą zamienić te przysłowiowe kilka słów. Podejść do każdego, posiedzieć obok siebie bez ryzyka, że stworzą się tzw. "grupki", które są nieuniknione w przypadku spotkań w większym gronie. Organizatorki nastawiły się na odpoczynek i integrację. Tak też było w 100%. Zero warsztatów, zero zajęć "obowiązkowych". Pogoda nam dopisała aż nadto, bo słońce grzało niemiłosiernie, więc piknik udał się doskonale. Popołudniu w miejscowości Nowy Gierałtów, w której jest pensjonat odbywał się festyn "Jagodzisko". Wiejska impreza, podczas której spróbowaliśmy pamiętnej oranżady z naszego dzieciństwa, pierogów i ciast z jagodami. Dzieciaki mogły się z kolei wykazać wiedzą na temat przyrody i zdobyć kilka upominków przy okazji. 
Całość zakończona wieczornym ogniskiem, na którym hitem były pieczone ziemniaki! To one będą jednym z głównych  tematów naszych wspomnień (z różnych powodów...). Taka maleńka rzecz, a tyle radości dała każdemu. Dzieciaki szalały cały czas na terenie należącym do pensjonatu, który powtarzam raz jeszcze: jest ogromny. 
Wszyscy jednym głosem byli baaardzo zadowoleni. Nasi Panowie też świetnie się bawili, a czasem jest przecież tak, że ciężko ich wyciągnąć na tego typu spotkania. Zwłaszcza jeżeli nikogo nie znają! To było wspaniałe, że siedzieliśmy wszyscy razem, mając wspólnie na oku wszystkie nasze pociechy i mogąc przy tym nagadać się do woli!








A kto był tam ze mną, poza wymienionymi na początku organizatorkami :
Podsumowując. Przerażał mnie/nas dojazd. Trasa na Wrocław, a potem jeszcze "w dół" aż pod czeską granicę. Żar lał się z nieba, klimatyzacja odmówiła posłuszeństwa, a  nas w aucie było pięcioro (bo jechaliśmy wraz z Izą i jej synkiem). Jednak dzięki tym rzeczom właśnie podróż okazała się wesołą przygodą, a  jej wszelkie trudy w postaci uciążliwych korków wynagrodziło nam wieczorne ognisko. Prawdziwa głusza, ale i czysta przyjemność. Dzięki temu cały weekend mogliśmy się naprawdę zintegrować. Bez siedzenia z nosami w telefonach, bez mężów uciekających do pokojów, by poszperać w necie. Takie odcięcie od cywilizacji, wspólny piknik za dnia i ognisko wieczorem to był strzał w dziesiątkę!
Dziękuję wszystkim dziewczynom i ich rodzinom za świetnie spędzony weekend i do zobaczenia mam nadzieję wkrótce :)