Nie
znoszę upływającego czasu. Człowiek z każdą chwilą staje się starszy, bardziej
świadomy otaczającego go świata. A co za tym idzie coraz więcej spraw zaprząta
nasze umysły, problem goni problem. Na końcu dopada nas starość (albo kierowca
Bardzo Małego Wozu na przejściu dla pieszych) i... potem dzieją się z nami różne
rzeczy w zależności od tego w co kto wierzy. Dlatego fajnie być nieświadomym
owych spraw dzieckiem. Z trybu sen przechodzić w tryb zabawa. I tak w kółko...
Tyle, że stan ten, dawno już u mnie nieaktualny, ma też pewne minusy. Przede
wszystkim musimy polegać na wiedzy i mądrości innych, by podczas zabawy nie
stracić głowy (dosłownie) lub też nie dać się zrobić „na szaro” w kwestii czasu
przeznaczonego na wszelkiego rodzaju uciechy. Znam to z autopsji – wszak sam
jestem rodzicem, który niejednokrotnie naginał czasoprzestrzeń na niekorzyść
nic niepodejrzewającej córki. Be tata! Be!
Gdybym
zatem był swoją córką (po części ona jest mną, ale to przecież nie to samo),
najpewniej szybko podszkoliłbym się w zrozumieniu i odczytywaniu godzin z
wszelakich urządzeń tu temu przeznaczonych. A skoro tak, to z pewnością
sięgnąłbym po grę edukacyjną od Zielonej Sowy „Poznaję zegar”, bo przecież nie
można się tylko uczyć! Połączmy więc zabawę z pożyteczną dawką wiedzy, a
otrzymamy narzędzie, dzięki któremu już nikt o 18:00 nie wyśle nas – dzieciaków
do łóżek. Zapraszam zatem na recenzję (czytanie nie zabierze Wam dużo czasu –
obiecuję ;) ).
Podczas
edukacji mojej jedynaczki zdążyłem zaznajomić się z kilkoma propozycjami w
kwestii nauki „czytania godzin poprzez zabawę”. Różne przybierały one formy: od
typowo zabawowych do klasycznych opracowań z rodziny „zakuć – zapamiętać – starać
się nie zapomnieć”. Oferowane przez znajomą sówkę rozwiązanie w postaci gry
„Poznaj zegar” plasuje się na ów liście gdzieś pośrodku. Ale po kolei...
Pierwsze
pytanie jakie zadałem po otwarciu pudełka z grą brzmiało: „A gdzie instrukcja?”
Okazało się wnet, że oczywiście jest (bo być musi), ale ukryta na ostatniej
stronie dołączonej do zestawu książeczki. Wydawca oprócz gry samej w sobie
postanowił wzbogacić ofertę o zbiór zadań, łamigłówek i krzyżówek, w których głównymi
bohaterami są godziny. Uważam, że jest to dość sprytny pomysł na wzbudzenie
zainteresowania młodego człowieka tematem czasu. Gra może się podobać lub nie,
ale kolorowe, ciekawe zadania lubią chyba wszyscy. Brawo! Wracając do samej
gry, w jej skład wchodzą następujące elementy:
- duża
plansza w kształcie zegara, po której poruszamy się pionkami z minuty na minutę
(bo pól jest tyle ile minut na zegarze)
-
kartonowy zegar wskazówkowy (dość solidnie wykonany, choć na początku dość
ciężko „pracują” wskazówki – może WD40 pomoże...)
- 25
kart godzin z zielonymi elementami (zawierają one godziny zapisane w formie
wyrazów)
- 25
kart zadań z czerwonymi elementami (informują o ile minut mamy przesunąć nasz
pionek w przód bądź w tył na planszy)
- 5
kolorowych pionków i kostka
Zasady
gry są bardzo proste – wręcz banalne. Trzeba okrążyć planszę jako pierwszy. W
tym celu rzucamy kostką do gry i przesuwamy pionek o określoną liczbę
pól-minut. Jeśli staniemy na kolorze żółtym – nic się nie dzieje. Zielone pole
oznacza, że ktoś zapytał nas o godzinę. W tym celu losujemy kartę godzin z
puli, odczytujemy z niej godzinę i próbujemy ustawić wskazówki na zegarze
właśnie w tej pozycji. Udało się? Super! Jeśli nie – tracimy kolejkę niestety. Postawienie
pionka na polu czerwonym powoduje losowanie karty ruchu i wykonanie polecenia
na niej zawartego. Tyle. Tylko i aż bym dodał. Córka dość średnio zna się na
godzinach. Stąd też, gdy przeczytała na jednej z kart „dwudziesta pierwsza
dwadzieścia pięć” nieco zdębiała. No cóż. Nauka „czytania” czasu do łatwych nie
należy, a w cyklu 24-godzinnym to podwójne wyzwanie, na które najwyraźniej moja
latorośl nie jest jeszcze gotowa. Mimo, że na pudełku znajdziemy oznaczenie +6,
uważam, że jest to absolutne minimum dla wieku gracza. Właśnie ze względu na owe
„24-godzinne” karty. Ostatecznie jednak wszystko zależy o dostępność
indywidualnych możliwości oraz chęci dziecka. Poza powyższymi trudnościami
zabawa jest naprawdę przednia! Możemy przecież pomóc młodszym zawodnikom w
trudniejszych zadaniach – w końcu to gra edukacyjna. Poruszanie się na planszy
w kształcie zegara po polach-minutach uważam z kolei za wspaniały pomysł.
Dzięki temu znacznie szybciej nastąpi oswojenie się dziecka z tym niezwykle
irytującym wynalazkiem ludzkości – budzikiem.
Całość
wykonana jest solidnie. Karty mogłyby być nieco sztywniejsze, ale to tylko moje
małe spostrzeżenie-zachcianka. Na polu nierównej walki edukacyjnej z naszymi technologicznie
rozpieszczonymi dzieciakami takie pozycje jak „Poznaję zegar” sprawdzają się
znakomicie. Łącząc w sobie zabawę z niezbędną w życiu wiedzą, nie odstraszają na
starcie złożonością zagadnienia, ale powoli z wprawą komandosa wlewają nieco
oleju do małych główek. A dzieciaki znów niczego nieświadome cieszą się z
możliwości zabawy... I o to chodzi! ;)