Strony

7 października 2016

Nie pomagam córce w lekcjach

Kilka rozmów ze znajomymi mamami uświadomiło mi parę spraw. Wiadomo, że fajnie się spotkać i pogadać na tematy inne niż dzieci, przedszkole/szkoła, ale czasami się po prostu nie da. A z kim najlepiej się rozmawia o książkach, nauczycielach i zadaniach domowych? No jasne, że z inną mamą :)
Jak wiecie doskonale moja córka czyta płynnie. Książki to jej miłość. Jedna ze znajomych uświadomiła mi, że to dlatego nie spędzam z nią tyle czasu przy lekcjach, bo ona nie musi przećwiczyć w domu zadanej z elementarza czytanki. Racja. Dotarło to do mnie. Do tej pory po prostu uznawałam za normalne fakt, że czytania ćwiczyć nie musimy. Wręcz poprosiłam córkę, by nie dźwigała niepotrzebnie książki ze szkoły skoro czyta praktycznie perfekcyjnie. Jednak nie pisze tego, by się chwalić...


W trakcie różnych rozmów z mamami z naszej klasy i innymi z innych szkół zawsze twierdziłam, że nasze dzieci wcale nie mają dużo zadań domowych. Jednak kolejna ze znajomych mam przekonała mnie, że myślę tak dlatego, gdyż nie muszę spędzać całego popołudnia pomagając mojej uczennicy w jej pracach.  Młoda chodząc na drugą zmianę odrabia lekcje następnego dnia, bo po 17-tej jej mózg nie pracuje już na odpowiednich obrotach. Odziedziczyła to po mamusi. Wieczorna nauka nigdy nie była moją mocną stroną :)

Tak więc po porannej sesji z bajkami, śniadaniu i wszelkich obowiązkach siada do biurka po czym odrabia lekcje. Często jest tak, że JEŚLI nie potrzebuje mojej pomocy, wcale do niej nie zaglądam. Wychodzę z założenia, że tak długo dopóki sobie radzi sama, nie wtrącam się i nie sprawdzam jak zadanie wykonała. Moim zdaniem nauczy się w ten sposób ponoszenia konsekwencji, odpowiedzialności i pracowania nad własnymi błędami.
Pomyślicie pewnie sobie: "wyrodna matka"! Owszem, czasem śmieję się i sama tak o sobie mówię. Gdy dzwoni koleżanka z pytaniem o coś, co dziewczynki mają zadane w książce, a ja nawet nie wiem o co chodzi... takie klimaty. Sporadycznie rzecz jasna zaglądam córce do zeszytów.

Czasem, gdy Iza sobie z czymś nie radzi moją pierwszą reakcją jest: "spróbuj najpierw sama". Jeśli mimo to nie daje rady, wtedy wkraczam. Podpowiadam, tłumaczę, ale nigdy nie robię zadania za nią. Jeśli prosi bym sprawdziła, czy zadanie jest zrobione poprawnie - rzecz jasna sprawdzam. Ale często jest tak, że gdy odrobi pracę domową chowa książki do tornistra, a ja tylko pytam czy wszystko spakowała przed wyjściem do szkoły.
Nigdy jej nie "cisnę". Wiem, że lepiej sobie radzi z czytaniem i nauką wierszy na pamięć, a dodawanie to z kolei jej słabsza strona. Co z tego, że nadal dodaje na paluszkach? Nie będę jej nękać, żeby wreszcie to zmieniła. Na wszystko przyjdzie pora. Będzie gotowa, to się nauczy :) Z rozpoznawaniem godzin na zegarze też nadal ma kłopoty, ale ze spokojem - i na to przyjdzie czas. Jest typem dziecka, które gdy nadejdzie odpowiedni dla niej moment po prostu nagle załapuje i już.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego nie stoję nad nią w czasie odrabiania prac domowych! Ona tego nie lubi :)

Może i wypadam blado na tle mam, które co do kropki wiedzą o tym, co się znajduje w książce i zeszycie dziecka, ale nie martwi mnie to! Nie porównuję córki do innych dzieci, więc i ze sobą tego nie robię. Jeśli młoda zacznie mieć z czymś kłopoty, doskonale wie, że może na mnie liczyć. Póki co, cieszę się, że sama sobie radzi i oby tak zostało jak najdłużej! Pamiętajmy, że każde dziecko jest inne i w czym innym przejawia większe zdolności. My np. zdecydowanie nie nadajemy się do prac plastycznych.

A jak jest u Was? Dzieci sobie radzą samodzielnie? Kontrolujecie ich zeszyty, czy tylko pilnujecie, by pamiętały o odrobieniu lekcji i spakowaniu plecaka?