Strony

3 października 2016

Tatris, czyli budujemy tatę

Ach, jak dobrze ojcem być! W szpitalnej poczekalni dyskutować z innymi tatusiami o ostatnim meczu ukochanej drużyny, podczas gdy za ścianą dzieje się cud narodzin. Tylko, czy te krzyki są naprawdę niezbędne? Trochę rozpraszają i w ogóle...  A potem z całą rodzinką wrócić do własnego M, by rozkoszować się tą niezwykłą – nową sytuacją. Byle szybko, bo za godzinę trza być „U Wiesia” żeby należycie uczcić fakt powiększenia się familii. Za zdrowie Ani... tzn. Hani, rzecz jasna! W końcu szok ostatnich wydarzeń mija pozostawiając szarą, męczącą codzienność: praca, obiad, kanapa, drzemka, telewizja, kolacja, spanie. Gdyby jeszcze dziecko tak nie hałasowało. Oszaleć wprost można...


Oj, można! Na szczęście czasy głębokiej nieświadomości i podziału typu: mąż pracuje, żona wychowuje odchodzą do lamusa (oby bezpowrotnie) wraz z kasetami VHS i fryzurami a’la „czeski metal”. Coraz częściej spotykamy się bowiem z sytuacją, gdy to tata właśnie z własnej nieprzymuszonej woli staje się tym pierwszym bastionem wiedzy i życiowym drogowskazem dla małego berbecia. Poświęcenie swojego czasu aby wspólnie z dzieckiem poznawać siebie nawzajem, odkrywać na nowo świat, to wartości niewymierne, których owoce rozkwitną w postaci niezwykłej więzi ojciec-córka/syn. Warunek jest tylko jeden: trzeba chcieć!

 
Tomasz Bułhak, to doskonały przykład takiego taty „któremu się chce”. I w dodatku chętnie się tymi  swoimi doświadczeniami dzieli. Najpierw na blogu „Tata w budowie”, a teraz za sprawą wydawnictwa Albatros w książce pod tym samym tytułem (z małym dopiskiem „Felietony o tym jak być ojcem i zwariować (ze szczęścia)”). Szczęśliwy mąż G. oraz tata, obecnie dwóch dziewczynek:  Zu i Basi. Nie dość, że niemal całą energię i wolny czas poświęca swoim pociechom, to jeszcze znajduje chwilę, by o tym wszystkim napisać (o prowadzeniu własnego małego biznesu gastronomicznego nie wspominając). I to jak pisze...

Wspomniana książka stanowi zbiór felietonów – spostrzeżeń, których doświadczył autor w czasie pierwszych dwóch lat od momentu pojawienia się na świecie Zu. Treściwe w swojej formie teksty oddają wszystko to, z czym początkujący tata musi się zmierzyć żeby niejednokrotnie przetrwać. Bo, że sytuacja jest wyjątkowa nie muszę chyba nikogo uświadamiać. Nie znajdziecie tu górnolotnych złotych porad na każdą sytuację. Nie dowiecie się jakich pampersów używać, a które są do kitu. Doświadczycie za to subiektywnej oceny autora, poznacie jego obawy, nadzieje, radości i smutki. Dość mobilne godziny pracy pozwalają panu Tomaszowi na spędzanie mnóstwa czasu ze swoją pociechą. A to z kolei generuje całe mnóstwo ciekawych, zabawnych ale też i poważnych historii „z życia wziętych”. Z ich życia, ale też nie do końca... Dlaczego tak piszę? Ponieważ czytając książkę miałem nieodparte wrażenie, że sam jestem jej autorem. Ileż zbieżności, podobnych przeżyć, przemyśleń. Nawet poczucie humoru podobne! 


Jako tata 7-latki, który również poświęcał (i robi to nadal, tyle że materiał obecnie trudniejszy w obróbce) mnóstwo czasu na poznanie tego małego ludzkiego dziecka – jak mawia autor, dostrzegam dużo zbieżności w tym, co przedstawia pan Tomasz. Pierwsze kąpiele niemowlaka, zamiłowanie do wycieczek i jednoczesny strach przed nimi, (a)front do walki z kolorem różowym, podejście w stylu „jak się nie wywróci, to się nie nauczy”, czy też wieczorno-usypiające perypetie, to tylko niektóre z przykładów, które można odnieść do mojego „podwórka”. I śmiem przypuszczać, że nie tylko mojego. 

Poszczególne teksty łączy bezsprzecznie wyważone poczucie humoru, ciekawe spostrzeżenia, ale przede wszystkim... miłość do córeczki. Widać w każdym niemal zdaniu, że podstawą tego wszystkiego jest bezwarunkowa miłość do dziecka: ciepła, wyrozumiała. Przecież o to ostatecznie chodzi, prawda? Jedyną rzeczą, która podczas lektury mnie osobiście nieco dręczyła jest dość liczna obecność tzw. angielszczyzny (low-cost, user-friendly etc.). Rozumiem, że taka moda i w ogóle, ale...


Dopełnieniem niezmiernie ciekawej treści są liczne ilustracje autorstwa Marii Apoleiki, doskonale współgrające z opowiadaną aktualnie historią. Wspaniały dodatek tej nietuzinkowej książki. Polecam zdecydowanie „Tatę w budowie” wszystkim tatuśkom. Nawet jeśli ten etap rodzicielstwa jest już dawno za Wami. Zawsze z przyjemnością czyta się o czyichś przygodach, potknięciach, wzlotach. A może wyciągniecie jakieś ciekawe wnioski co do swojej postawy? Ostatecznie możecie się po prostu pośmiać z perypetii pana Tomasza i Zu. Gwarantuję, że jest z czego.