Świat książek ostatnio oszalał. A wszystko za sprawą jednej postaci, fikcyjnej pozwolę sobie dodać. Harry Potter - czarodziej z Hogwartu, bohater serii książek autorstwa J.K.Rowling. Stosunkowo niedawno rodzimy rynek wydawniczy przeżył prawdziwy wstrząs, kiedy przed księgarniami w całym kraju ustawiały się kosmiczne kolejki pottero-maniaków, pragnących nabyć najnowszą część przygód swojego idola chwilę po północy. I nic to, że tak naprawdę "Harry Potter i przeklęte dziecko" jest rozpisaną sztuką teatralną (z wszystkimi didaskaliami itp.), a autorem nie jest nawet wspomniana powyżej pisarka. Liczy się marka... i ogromna kampania promocyjna, dzięki której można w dzisiejszym świecie sprzedać dosłownie wszystko włącznie z powietrzem w puszce i piaskiem z plaży. Nie zrozumcie mnie źle - sam bardzo lubię książki z serii o Potterze i z pewnością sięgnę, choć z mniejszym entuzjazmem, po wspomnianą najnowszą pseudo-powieść. Rzecz w tym, że oprócz rozreklamowanych i wyciśniętych medialnie niczym cytryna książkowych hitów (które nierzadko okazują się kitem), literatura ma do zaoferowania całe mnóstwo wspaniałych, wartościowych tytułów, nie odbiegających jakością od swoich sławniejszych braci. Ba! Nie trzeba nawet daleko szukać, by znaleźć bohatera na miarę Harry'ego Pottera (rym niezamierzony!). Dzięki wydawnictwu BIS odkryłem, że nasz polski czarodziej nazywa się Łukasz Borowik i właśnie wpakował się w nie lada przygodę...
Pierwsza moja reakcja po przeczytaniu książki "Łukasz i kostur czarownicy" brzmiała: "A jednak można!". Nie jest to może dzieło, które będzie nam się śnić po nocach i pozostanie z nami do końca dni naszych, ale... No właśnie. Powieść Piotra Patykiewicza nie pozostawia czytelnika obojętnym, budzi wiele emocji i przemyśleń. Przy tym, a może przede wszystkim, zabiera nas we wspaniały świat przygody, magii, tajemnicy. Ale po kolei.
Łukasz, to typowy dwunastolatek, z wszystkimi wadami i zaletami (są takowe?) wynikającymi z jego wieku. Potrzeby życiowe Borowika można określić w kilku słowach: internet, konsola, jedzenie, wygodne łóżko. Poznajemy go w momencie, gdy po skończeniu 5-tej klasy, odlicza dni do planowanego od roku wyjazdu z rodzicami do Chorwacji. Niestety, plany biorą dość szybko "w łeb". Tata musi wyjechać na wielodniowe szkolenie z tytułu awansu, mama ląduje w szpitalu z atakiem wyrostka... a zrozpaczony Łukasz? Zostaje w związku z tym oddelegowany na dwa tygodnie do wiekowej już ciotki Wandy mieszkającej w podgórskim miasteczku w starej rozsypującej się kamienicy.
Jak myślicie, co jest największą tragedią dla obecnej młodzieży? Brak prądu! U tajemniczej ciotki takie wygody cywilizacyjne jak prąd, czy bieżąca woda to nieosiągalne udogodnienia. Dodatkowo zgubiony (czy raczej skradziony) w pociągu plecak wcale nie ułatwia Łukaszowi procesu aklimatyzacji w nowym otoczeniu. Na szczęście ciotka wykazuje dużą inicjatywę w urozmaicaniu i planowaniu im kolejnych dni. Wspólne wyprawy w góry, rozmowy o sprawach ważnych i błahych, zakupy nowych ciuchów, czy smakołyków. Nie rozstająca się ze swoim kosturem Wanda, oprócz niezwykłej energii i radości życia, skrywa jednak pewien dość niezwykły sekret... jest czarownicą. Łukasz, z początku zdystansowany do owych przemyśleń, zaczyna doceniać sytuację, w której może się na co dzień wspomóc odrobiną magii. A jeśli dodatkowo można wspomóc innych w potrzebie (jak choćby przemiłą sąsiadkę Julkę)...
"Łukasz i kostur czarownicy" jest dość złożoną książką. Porusza tematy bardzo przyziemne jak problem alkoholizmu (ojciec Julki), śmierci i przemijania. Z drugiej strony proponuje czytelnikowi niezapomnianą podróż do świata magii, gdzie można spotkać czarownice, skrzata, wampiry, drapieżne ryby, a nawet ulepić samodzielnie golema. Mniej więcej od 1/3 powieści (liczącej w sumie 360 stron) akcja rusza w tempie bobsleja posmarowanego od spodu masłem. Pojawiają się magiczne postacie, czary rzucane są na prawo i lewo, aż tytułowy kostur nie nadąża z ich przywoływaniem. Na koniec ma się jedynie żal do autora, że tak szybko się to wszystko skończyło...
Dzisiejsza młodzież nie należy do łatwej w obsłudze. Prognozy mówią nawet, że z czasem ma być jeszcze gorzej. Może zatem, w ramach edukacji, podsunąć im pod nos "Łukasza..."? Oprócz wspaniałej lektury wypełnionej po brzegi akcją, dowiedzą się przy okazji czegoś o sobie, kim są, a kim być powinni. Jedno z przesłań cioci Wandy mówi o tym, by poznać siebie, zahartować swoje wnętrze. Myślę, że warto zaryzykować...
Po co powtarzać schematy, czytać coś, co wszyscy czytają, skoro mamy takie wspaniałe książki jak BIS-owy "Łukasz i kostur czarownicy"? Ja w każdym razie polecam... bo naprawdę warto.