Strony

19 grudnia 2016

Ho! Ho! Ho...lerne prezenty!

W jednym z niedawnych wpisów wspomniałem, że być może naskrobię kilka słów dotyczących prezentowo-świątecznego szaleństwa. "Być może" przeistoczyło się dość szybko w "raczej tak", a po zapoznaniu się z pewną książką osiągnęło znienacka poziom "z pewnością". Nie będzie to jednak poradnik z cyklu: "Co kupić ukochanej (lub wręcz przeciwnie) osobie pod choinkę?". Nie znajdziecie tu linków do ciekawych ofert, promocji, wyprzedaży świątecznych gadżetów. Ci, którzy odwiedzają i czytają nasz blog wiedzą, że Zwykły Tata nie lubi schematów i nieraz spogląda na świat z ukosa lub z lekką ironią. Jak będzie tym razem? Przekonajcie się sami...
 


Od kilku ładnych lat przestałem cieszyć się z bożonarodzeniowych świąt. W kwestii duchowej nadal jest to, niepodważalnie dla ludzi wierzących, bardzo istotny czas. Każdorazowo staram się przygotować na te dni najlepiej jak umiem. A, że umiem niewiele...
Jeśli by zatem sprowadzić nadchodzący świąteczny okres do jakże wygodnego dla większości hasła "Happy Holidays", to co nam pozostanie? Masa jedzenia, przyklejone uśmiechy przy stole (tak jakby codzienne problemy nagle w magiczny sposób potrafiły wyparować z naszych głów), sztuczna choinka obwieszona czym tylko się da - ważne, że kolorowe i świeci. No i prezenty, rzecz jasna. Właściwie określenie "prezenty", to obecnie dość znaczne nadużycie. Prezent, to inaczej niespodzianka. Coś, co nawet jeśli tego oczekujesz, nie jesteś do końca pewien. Efekt zaskoczenia, obok oczywistej chęci uszczęśliwienia obdarowanej osoby, stanowi istotę prezentu. A jak jest dzisiaj?


Siłą rzeczy nawiedzam w ostatnich dniach sklepy z asortymentem dziecięcym. Kiedyś mówiło się "sklep zabawkowy". Teraz to "centrum zabawek" ewentualnie "świat dziecka". Rodzice z dziećmi oglądają, porównują. A potem pada zasadnicze pytanie: "To który w końcu zestaw chcesz od Mikołaja (świętego często się pomija)? Ten? Ok, to zabieraj karton i chodź do kasy. Tylko pamiętaj, że mama go schowa i dostaniesz dopiero w Wigilię...". Smutne, ale prawdziwe. Tak samo jak samodzielny zakup prezentu dla siebie, gdzie jedynym limitem jest ustalona kwota, za którą możesz zaszaleć. Przerabiam to co rok. Z nielicznymi wyjątkami. Wiem, że tak jest wygodnie, bo samemu nie trzeba kombinować. No i odpada ryzyko rozczarowania. Same plusy, czyż nie... 

Tylko gdzie tu miejsce na prawdziwy "prezent"? Wpadliśmy w spiralę niemocy. Pominę już fakt, że w dobie zakupów internetowych wraz ze Zwykłą Matką wymyślamy, załatwiamy i zaopatrujemy w... podarki połowę rodziny. To już chyba wolę gotówkę w kopercie pod choinką - przynajmniej kwota będzie corocznym zaskoczeniem i niespodzianką...
Jak zwykle uogólniam, choć wiem, że w wielu domach zachowuje się tradycyjne podejście do prezentów. Tak trzymajcie i nie dajcie sobie wmówić, że można inaczej!

Wspomniałem na wstępie o pewnej książce, dzięki której z jeszcze większym zapałem przysiadłem do niniejszego wpisu. Zastanawialiście się może jak wyglądałoby nasze codzienne życie gdyby nagle, za sprawą magicznej różdżki, poznikały wszystkie rzeczy z etykietą "Made in China"?! Myślę, że z dużą dozą prawdopodobieństwa cofnęlibyśmy się do epoki kamienia. Tylko naturyści, ekolodzy i zboczeńcy byliby chyba ukontentowani. Dlatego sięgając ze sklepowej półki kolejną zabawkę dla naszej pociechy miejmy świadomość, że w ich "przyjściu na świat" zapewne pomogła najliczniejsza populacja świata.


Pozwólcie, że kogoś teraz Wam przedstawię. Poznajcie pluszowego misia o imieniu Mat. Powstał w jednej z niezliczonych chińskich fabryk, gdzie młode dziewczyny w trybie 16h/dobę niestrudzenie, za przysłowiową miseczkę ryżu, szyją kolejne luksusowe zabawki dla zachodniego świata. Sympatyczny bohater szybko trafia na sklepową półkę, a stamtąd do pierwszego właściciela... A potem do drugiego, trzeciego, czwartego. I mimo, że los rzuca nim po całym niemal świecie, Mat przyjmuje go z uśmiechem oraz nadzieją, że zawsze spotka kogoś, kto zechce się nim pobawić.




"Mat i świat" autorstwa Agnieszki Suchowierskiej, to książka z kategorii tych, którą przeczytać powinien każdy, bez względu na wiek. Dziecięca forma, tłumaczenia przy co trudniejszych słowach oraz wspaniałe ilustracje skutecznie pomogą dzieciom w lekturze. Zaś dorośli mają ogromne pole do popisu w kwestii edukacji swoich pociech. Pluszowy miś, trafiając z rąk do rąk, odkrywa przed czytelnikiem prawdy tego świata. To, co dla jednych jest niepotrzebnym śmieciem (bo pluszaka poplamiono kawą), dla drugich stanowi spełnienie marzeń. Ta książka otworzy Wam i Waszym pociechom oczy na pewne niezmiernie istotne sprawy. Głęboko wierzę, że po lekturze niejeden szkrab pobiegnie do swojego pokoju by z czułością przytulić się do swoich pluszaków, leżących w kącie od niepamiętnych czasów. Może nawet doceni inne zabawki, a podczas kolejnych odwiedzin w "Smyku" ze zrozumieniem odmówi sobie (i nam) marudzenia p.t.: "Ja chcę!".
Czasem wystarczy jeden impuls, np. w postaci takiej książki, aby nieco inaczej spojrzeć na swoje konsumpcyjne życie. A stąd już tylko krok do udanych prezentów i wspaniałego świątecznego nastroju. Czego Wam wszystkim z całego serca życzę...

Księgarnia BookMaster udostępniła egzemplarz książki, za co bardzo dziękuję.