Strony

20 stycznia 2017

Jack is back, czyli bohater w szkole

Świat potrzebuje bohaterów, a pani Tina Turner jest w tym przypadku w ogromnym błędzie. Jak wygląda współczesna rzeczywistość wiemy doskonale. Jej stan można by skwitować dyplomatycznie krótkim: „dobrze nie jest”. Najgorszy jest jednak brak jakichkolwiek perspektyw i przesłanek żeby miało być lepiej. Dlatego bohaterowie są potrzebni od zaraz! I nie mam na myśli wciśniętych w kolorowe legginsy mięśniaków z zakrytą facjatą. Przecież wiemy, że są oni wymysłem nieograniczonej wyobraźni ich twórców, prawda?! No bo ukąsił Was kiedyś zmutowany pająk? Przybyliście na Ziemię z odległej galaktyki? A może napromieniowano Was śmiercionośną dawką czegoś tam? Jeśli choć raz odpowiedzieliście twierdząco, to albo pomyliłem konwenty, albo komuś skończyły się właśnie tabletki.


Dzisiejszy świat wymaga bohaterskich postaw „z krwi i kości”. Kogoś z doświadczeniem, kto bez wahania stanie po stronie słusznej sprawy. Osoby nie wyróżniającej się (względnie dość nieznacznie odstającej gabarytami) w tłumie, która zdaje sobie sprawę z tego iż świat nie jest jedynie czarno-biały. Jeśli takowych herosów brak na naszym podwórku, trzeba ich sobie wymyślić.
Anglicy mają zatem swojego Bonda, Polacy nieśmiertelnego Klossa, a Amerykanie... byłego żandarma wojskowego. Jack Reacher, bo o nim mowa, stał się na tyle rozpoznawalną oraz uznaną marką w świecie literatury sensacyjnej, że nie było innej możliwości jak tylko sprofanować ów książkowy wizerunek, przenosząc jego przygody do sali kinowej. No bo pomyślcie sobie: 195 cm wzrostu, ok. 110 kg wagi, 127 cm w klatce piersiowej. Wybór aktora spełniającego powyższe kryteria mógł być tylko jeden - Tom Cruise... 



No dobra! Skoro wszyscy już się wyśmiali przejdźmy lepiej do literackiego pierwowzoru, gdyż autor – Lee Child bynajmniej nie próżnuje. Dosłownie parę dni temu, za sprawą wydawnictwa Albatros, nasze księgarskie i biblioteczne półki wzbogaciły się o kolejną, już 21-szą, odsłonę przygód niestrudzonego Jacka. „Sto milionów dolarów”, albo jak kto woli „Night school” w wersji oryginalnej, cofa nas tym razem do roku 1996. Czasu, gdy oficer Reacher był jeszcze na usługach armii. Dla mniej wtajemniczonych wspomnę tylko, że 13-letnia przygoda z wojskiem skończyła się dla Jacka rok później, a więc w 1997 roku. Autor w swoich powieściach co rusz zaskakuje czytelników miejscem i czasem, w których osadza akcję. Dzięki temu zabiegowi mamy okazję poznać Reachera na różnych płaszczyznach. Moim zdaniem udany to zabieg pozwalający na jeszcze wnikliwszą analizę poczynań i późniejszych motywacji bohatera.



Tytułowe sto milionów dolarów stanowi sumę, jaką pewien Amerykanin żąda w zamian za to, co ma do zaoferowania. Do spotkania doszło w Hamburgu, gdzie pracujący „pod przykrywką” irański agent CIA wpadł na ślad domniemanej transakcji. Tymczasem za wielką wodą oficer Jack Reacher otrzymuje właśnie kolejne odznaczenie za zasługi w niedawnej misji bałkańskiej... , by po chwili zostać oddelegowanym na zajęcia doszkalające. Okazuje się, że docelowa lista „uczniów” obejmuje tylko trzech przedstawicieli: jego, agenta FBI i analityka z CIA. Przypadek? Oczywiście, że nie. Razem zostali wybrani do tajnej operacji związanej z hamburskim tropem. Mają znaleźć jak najszybciej odpowiedzi na najważniejsze pytania: Kto? Co? Gdzie? Kiedy? Stawka jest bliżej nieokreślona, gdyż tak naprawdę nie wiadomo, co jest warte aż 100 milionów „zielonych” (przypominam, że akcja dzieje się w roku 1996, a więc w czasie gdy zaawansowana technologia informatyczna i internet sam w sobie dopiero raczkowały). Znając jednak „szczęście” służb wywiadowczych, nie chodzi tu o kontener wypchany pluszowymi misiami...

Siłą napędową najnowszej powieści Lee Childa jest bez wątpienia niewiedza. Tak, właśnie poszukiwanie odpowiedzi na postawione pytania kto sprzedaje i co jest celem transakcji na tak zawrotną sumę pieniędzy sprawia, że nie sposób oderwać się od lektury (co zresztą jest domeną wszystkich książek z serii). Tym razem postawiono na nieco mniej dynamizmu kosztem intelektualnej i analitycznej rozgrywki. Jack i towarzyszące mu postacie poruszają się w zasadzie w dwóch lokacjach. Są to: McLean w Wirginii, gdzie znajduje się ośrodek szkoleniowy oddelegowanych „uczniów” oraz miasto Hamburg w Niemczech. Są jeszcze pojedyncze sekwencje obejmujące... wschodnie rejony Eurazji. I tyle. Czy zatem można czuć niedosyt i już zacząć kręcić nosem? Zdecydowanie nie! Zwłaszcza, że Lee Child serwuje czytelnikom wszystko to, do czego przyzwyczaił nas Jack Reacher. Mamy zatem cyniczne, aczkolwiek trafnie puentowane poczucie humoru bohatera, uliczne bójki na pięści (i na to co wpadnie akurat w ręce), czy piękne kobiety, które rzecz jasna nie mogą oprzeć się urokowi osobistemu żandarma. Wreszcie otrzymujemy solidną dawkę trzymającej w napięciu historii, która z każdą stroną nabiera tempa. Powolne odkrywanie przed czytelnikiem kart nie pozwala na zbyt szybkie wpadnięcie na właściwy trop, co popsułoby zresztą frajdę z czytania. Jedyną rzeczą, do której mógłbym się przyczepić to samo zakończenie historii. Jest ono nieco rozczarowujące zważywszy na cały proces myślowo-dochodzeniowy, którym podążaliśmy wraz z bohaterami. Co prawda najistotniejsze kwestie zostaną już do tego czasu wyjaśnione, ale po Reacherze można oczekiwać na zakończenie prawdziwej kanonady, a nie wystrzału z kapiszona. Cóż, może następnym razem.



„Sto milionów dolarów”, czyli przepis na udany wieczór z książką. Jeśli lubicie i znacie twórczość Lee Childa, nie muszę Was namawiać do lektury. Tym zaś, dla których jest to pierwszy kontakt z Reacherem, a cenią sobie dobre trzymające w napięciu historie i silnych bohaterów, polecam zdecydowanie najnowsze dziecko autora. Tylko potem nie miejcie do mnie pretensji,  że zaspaliście do pracy...

Dziękuję Wydawnictwu Albatros za przekazanie egzemplarza książki do recenzji.