Był poniedziałek. Zwykła Matka jak zwykle od rana w pędzie, bo pisklaczek wcześniej do szkoły w ten dzień wyjeżdża. Jednak Matka wielozadaniową istotą jest, więc im więcej do zrobienia, tym lepiej mi to wychodzi. Ogarnięta łazienka, odkurzone podłogi, młoda wyekspediowana do placówki szkolnej, obiad wstawiony. Zupka kalafiorowa miała być, ale w domu koperku zabrakło. Początkowo plan był taki żeby zieleninę sobie odpuścić. Bo na dworze zimno, szaro i w ogóle. Przecież zupa bez koperku też jest zjadliwa. Jednak należę do tych, które czasem nie potrafią odpuścić...
Zasiadłam więc z kawą do blogów i zaczęłam czytać. Coś w mej głowie jednak cały czas stukało jak ten dzięcioł na drzewie, spokoju nie dawało. Plan był przecież klarowny: zupa kalafiorowa i koperek do niej! Zerkam za okno: słońce i śnieg aż miło. Lektura nadrobiona, właściwie wszystko już załatwione, więc w sumie czemu by nie wyjść? Przecież miałam znowu dbać o swoją kondycję! Przecież znowu plecy dokuczają od zbyt długiego siedzenia przy laptopie...
O zgrozo! Patrzę na zegarek: mam jeszcze czas. Zdążę nim głodny mąż z pracy powróci. No to już, zadek w troki, kijki w dłoń i marsz po ten koperek, co by zupa lepiej smakowała.
"Warzywniaka" mam blisko, ale skoro już ruszyłam szanowne cztery litery, to czemu by tego nie wykorzystać efektywniej? Poszłam zatem trasą "dookoła". Efekt? Zamiast pokonać 400 metrów do sklepu, przemierzyłam 4 kilometry. Ach, jak dobrze mi to zrobiło! Krótko acz treściwie :)
W tym czasie w głowie powstały dwa pomysły na teksty. Krążenie wzmocnione, rumieńce na twarzy i ból pleców zostawiony w lesie. Prawda, że skutek co najmniej satysfakcjonujący? Nic tam, że się za grubo ubrałam, że aż pot po plecach spływał. Zima przecież króluje więc trzeba się odpowiednio opatulić, a wypocenie się to dodatkowo spalone kalorie. Nic tam, że buty mimo, iż z dobrą podeszwą ślizgały się po drodze, bo pod śniegiem lód zalegał.
Wróciłam do domu. Koperek poszatkowałam. Prysznic odświeżający zaliczyłam i wiecie co? Nowe siły we mnie wstąpiły! Bo tak działa na mnie zawsze wyjście na kijki. Głowa przewietrzona, nogi i kręgosłup rozprostowany, pomysły nowe zaszufladkowane w odpowiednie przegródki. Żyć nie umierać. No i ta zupa kalafiorowa w końcu była taka jak być powinna :)
A przy okazji sprawdziła Zwykła Matka co dobrego jeszcze daje koperek poza poprawą humoru. Bo chyba oczywiste jest dla Was, moi drodzy czytelnicy, że to koperek właśnie przyczynił się do mojego wyjścia z domu i polepszenia samopoczucia? To, co nam dodatkowo daje ów zielenina znajdziecie poniżej:
- poprawia trawienie - wypróbowane, przetestowane, a jego właściwości w tym względzie zna chyba (zwłaszcza) każda mama!
- obniża ciśnienie - oż Ty w dzwonek! To akurat mi nie odpowiada, ale spacer krążenie wzmocnił :)
- działa rozkurczowo i przeciwgrzybicznie
- chroni organizm przed wolnymi rodnikami
- zmniejsza ilość gazów wydzielanych przez jelita
- zawiera witaminy z grupy B, witaminy A i C, wapń, żelazo, fosfor, magnez, cynk, miedź, potas, sód i proteiny