Strony

11 stycznia 2017

Pan da tę pandę, czyli Zooloretto - budujemy zoo


"Święta, święta i Po”. Tytuł doskonale nawiązuje do dzisiejszego wpisu z kilku powodów, więc postanowiłem go wykorzystać (mam zgodę żony jakby co). Po pierwsze: ostatnie święta (i George Michael niestety też) są już tylko wspomnieniem. Koniec z niekontrolowanym obżarstwem, wylegiwaniem się na kanapie z Kevinem i Johnem McLainem, czy też legalnym straszeniem zwierząt domowych w noc sylwestrową. Nastał czas nowych wyzwań i realizacji noworocznych postanowień... Tjaaa! Jasne! Jakby zmiana kalendarza na nowy miała moc odmiany czyjegoś życia. Zwykła Matka zdążyła już popełnić mobilizujący tekst w tym temacie, więc sam nie będę się rozwodził (bo na to zgody żony nie mam i mieć nie będę).


Po drugie: imię „Po”. Brzmi znajomo? Dla tych, którzy oglądają disneyowskie bajki nie jest tajemnicą, że tak się zowie wojownicza panda... Kung Fu panda nawet! Samo hasło zresztą, do którego się odwołałem, jest niczym innym jak tytułem krótkiego świątecznego filmiku z tymże bohaterem.

Po trzecie: przytoczony tekst doskonale odzwierciedla sytuację w domu Zwykłej Rodzinki podczas świątecznej zawieruchy i czasu pomiędzy. No bo co mogą w wolnym czasie porabiać miłośnicy książek i gier planszowych? „Czytać książki albo grać w gry planszowe” – ktoś powie. I będzie miał 100% racji, gdyż te właśnie formy rozrywki skradły większość naszego wolnego czasu. Dziś skupię się na jego planszówkowej odsłonie. A konkretnie na jednej z gier, która zrobiła na nas ogromnie pozytywne wrażenie. Do tego doskonale wpasowuje się w umieszczoną na początku sentencję, gdyż z pudełka spoziera sympatyczny misiek panda. Zapraszam wszystkich do zabawy w „Zooloretto” grę, w której zaprojektujecie własny ogród zoologiczny!

Przyznacie, że już sam pomysł rozpala wyobraźnię i oczekiwania. U mnie było podobnie. Stopień ekscytacji wzrósł jeszcze bardziej kiedy otworzyłem pudełko z grą. Ileż tu elementów! Tekturowe plansze, niezliczone kafelki z wizerunkami zwierząt (tak naprawdę da się je policzyć), drewniane „półeczki” imitujące ciężarówki... Ach! Zresztą zobaczcie sami:







Dobry humor nieco przygasł, gdy przystąpiłem do zapoznania się z instrukcją. Nie chodzi o to, że rozgrywka jest zawiła niczym chatka ślimaka. Mamy ze Zwykłą Matką i Córką niepisaną umowę, że to na moje barki spada zawsze obowiązek zaznajomienia się z nowym planszówkowym bądź karcianym nabytkiem, a następnie przekazania tejże wiedzy zainteresowanym w domu dwunożnym. Tak więc zbladłem nieco czytając o wielu możliwościach, jakie „Zooloretto” daje uczestnikom podczas rozgrywki. Na szczęście mam kumatą familię, która w mig wyczuła wszelkie niuanse zawarte w tej niezwykle wciągającej propozycji. No więc o co w tym wszystkim chodzi?

Jesteśmy właścicielami ogrodu zoologicznego i mamy za zadanie zasiedlić poszczególne wybiegi jak najbardziej atrakcyjnymi zwierzętami. Do tego celu służy nam „zestaw startowy”, w skład którego wchodzi: plansza zoo, plansza rozbudowująca, dwa drewniane pieniążki oraz plansza minizoo (stanowiąca jeden z trzech dodatków dołączonych do podstawowej wersji gry). Na środku przestrzeni gry ustawiamy ciężarówki (tyle ilu jest graczy, czyli od 2 do 5) mogące pomieścić maks. 3 kafelki/znaczniki (zwierząt, monet bądź budek z jedzeniem), woreczek z wymieszanymi kafelkami w/w elementów, stos drewnianych monet (nasz bank) oraz przykryty czerwonym dyskiem stos uprzednio wylosowanych 15-tu kafli z wizerunkami zwierząt. Jeszcze okrągłe kafle młodych (są po dwa z każdego gatunku) i gotowe. Ponadto możemy posilić się kolejnymi dwoma dodatkami do gry, które w ogólnym zarysie urozmaicają rozgrywkę, choć nie mają decydującego wpływu na jej przebieg. Wspomnę jedynie, że są to: wybieg misia polarnego (umniejsza ujemne punkty) i kafelki z budynkami (ułatwiające rozbudowę wybiegów). Zatem ”Panie Premierze, jak grać?!”




Rozgrywka toczy się kilka rund. Każda z nich kończy się w momencie, gdy wszyscy gracze zabiorą po ciężarówce i „rozładują” ją na swoim terenie. Podczas swojego ruchu gracz może wykonać jedną z następujących czynności:
- wylosować z woreczka jeden ze znaczników i umieścić go na dowolnej ciężarówce (jeśli jest na niej jeszcze wolne miejsce);
- wykonać transakcję zakupu, zamiany, odrzucenia bądź rozbudowy z użyciem posiadanych monet;
- zabrać jedną z dostępnych ciężarówek (zawierającą przynajmniej jeden znacznik) i „rozładować” ją w swoim zoo.
Gdy wszystkie kafle z woreczka zostaną wybrane, zdejmuje się czerwony dysk i wybiera znaczniki pod nim ułożone. To też oznacza, że bieżąca runda jest ostatnią. Po niej następuje liczenie punktów...

Prawda, że proste? Należy jednak pamiętać o kilku ważnych zasadach. Za zapełnienie wybiegu otrzymuje się więcej punktów niż za taki częściowo zagospodarowany obszar. W jednej strefie może żyć tylko jeden gatunek zwierząt. Tak więc jeśli mamy kafelek z niepasującym okazem, wędruje on do tzw. schronu. Na końcu gry każdy kafelek tam się znajdujący daje punkty ujemne. Chyba, że wcześniej ktoś go od nas odkupi, bądź sami zapłacimy za jego usunięcie...


Takich niuansów i reguł jest tutaj znacznie więcej. Jednakże pełne przedstawienie reguł i punktacji spowodowało by, że niniejszy wpis zmieniłby się w instrukcję nr 2. A chyba nie o to tutaj chodzi, nieprawdaż?
Prawdaż zaś jest taka, iż „Zooloretto” wciąga i to bardzo. Przede wszystkim ze względu na dużą swobodę w podejmowaniu decyzji. Podczas niemal każdego ruchu możemy sami określić dalszy przebieg rozgrywki. Losować znacznik? Zabrać już ciężarówkę? A może wykupić od przeciwnika jakieś zwierzę lub rozbudować park o kolejny wybieg? Możliwości jest sporo, frajdy jeszcze więcej. Wisienką na torcie jest wprowadzenie do gry elementów... prokreacji. Niektóre kafle zwierząt posiadają bowiem znaczki świadczące o płci osobnika. Jeśli uda nam się zdobyć parkę tego samego gatunku i umieścić w jednym wybiegu, to jak myślicie, co się stanie?? Tak! Otrzymamy małą dzidzię – zwierzaczka w formie okrągłego kafelka. Co za mądra, pouczająca gra!

Śmiało mogę stwierdzić, że „Zooloretto” skradło nasze serca. Nie wiem nawet kto bardziej dąży do kolejnych rozgrywek: my, czy córka. Wykonanie poszczególnych elementów tradycyjnie nie budzi żadnych zastrzeżeń. W końcu to G3, bejbe! Grywalność stoi na bardzo wysokim poziomie. Twórcy przemyśleli niemal każdy aspekt rozgrywki, sprawiając, że czujemy się prawdziwymi „panami na włościach”. Przeznaczoną dla graczy w wieku 8+ propozycję, bez problemu ogarnia nasza 7-letnia wojowniczka ninja. 40 minut gry mija błyskawicznie, po czym następuje chwila ciszy, a potem Osioł ze Shreka woła: „Ja chcę jeszcze raz!”. No to gramy...

Dziękuję wydawnictwu G3 za udostępnienie pandy... tzn. gry do zrecenzowania. Natomiast tym, którzy chcą sobie przyswoić  zasady gry, polecam przesympatyczne video-recenzje wydawnictwa na ich kanale na you tubie KLIK