Bunt
młodzieńczy. Każdy z Was pewnie przez to przeszedł. Powiedzcie zatem jak to
jest? Serio! Jedną z niewielu sytuacji z mojego dzieciństwa, którą można
podpiąć pod bunt było pokazanie języka sprzedawcy w sklepie. Zasłużył sobie
zresztą bezsprzecznie, bo zignorował klienta (czyli mnie) chcącego zakupić nową
prasowankę Modern Talking. Po latach doszedłem jednak do wniosku, że po prostu
mógł mnie nie zauważyć, gdyż nie dosięgałem wówczas głową do lady. Nic to! Z językowego
gestu niezadowolenia skorzystałem też w sytuacji, gdy zmuszono mnie do
posprzątania swojego pokoju. Nie polecam... W każdym z powyższych przypadków
kończyło się tak samo, czyli „jesiennym syndromem”. Innymi słowy spadał na mnie
liść, a zaraz po tym w oczekiwaniu na zimę zmieniałem koloryt twarzy na „deep
red”. Poza tymi incydentami nie wykazywałem szczególnie dużych predyspozycji do
bycia zbuntowanym młodocianym. Trochę tam poudzielałem się w metalowym
muzycznym tworze o nazwie „Insekty”, ale poza tym byłem cacy. Przynajmniej
oficjalnie...
Dlatego też tak trudno mi czasami przejść do porządku dziennego po inscenizacjach prezentowanych ostatnimi czasy (na szczęście okazjonalnie) przez moją córkę. Czuję się wtedy jak uczestnik nieoczekiwanego przedstawienia objazdowego cyrku, który przez pomyłkę rozłożył swój namiot w moim pokoju. Żebym chociaż miał zagwarantowany jakiś procent ze sprzedaży biletów. Gdzież tam! Panie i Panowie! Zapraszamy na...
Dlatego też tak trudno mi czasami przejść do porządku dziennego po inscenizacjach prezentowanych ostatnimi czasy (na szczęście okazjonalnie) przez moją córkę. Czuję się wtedy jak uczestnik nieoczekiwanego przedstawienia objazdowego cyrku, który przez pomyłkę rozłożył swój namiot w moim pokoju. Żebym chociaż miał zagwarantowany jakiś procent ze sprzedaży biletów. Gdzież tam! Panie i Panowie! Zapraszamy na...
Aby rozpocząć szo(a)ł należy zachęcić zmęczoną trudami dnia artystkę do działania. Nie jest to szczególnie trudne. Zazwyczaj wystarczy bardzo błaha sytuacja, stanięcie na drodze wygórowanym ambicjom 7-latki jednym magicznym słowem: „Nie”. Proszę siadać, zaczynamy przedstawienie!
Na początek gimnastyka połączona z tańcem w niebezpiecznym otoczeniu krzeseł i innych meblowych narożników. Wiedziałem, że córka ma gibkie ciało i czuje „bounce”, ale to co widzę i tak mną wstrząsa, przywołując na myśl najlepsze momenty z „Egzorcysty” i „(siubidubidu) You Can Dance”.
Kolejny punkt wieczoru stanowi rzucanie niebezpiecznymi przedmiotami do celu. Pięć latających dużych poduch (za dnia spoczywających niewinnie na naszym tapczanie) naprawdę potrafi zapewnić niezłe wrażenia wizualne. Takie Skoda 4DX. Ten numer nastawiony jest zresztą na silną interakcję z widownią. Wyszukany z tłumu szczęściarz nie ma już odwrotu. Doprawdy trudno opisać słowami wartość ów sztuki. To po prostu trzeba przeżyć i już.
Pokaz sztuk walki. Część, na którą nigdy nie czekam z utęsknieniem z jednego tylko powodu: na najbliższy ostry dyżur mamy 15km drogi. Niemniej jest to niejako ukoronowanie dorobku artystycznego i całego spektaklu. Nastawione na bardziej pokazową formę przedstawienie ma na celu zademonstrowanie potencjału militarnego córki oraz pozostawienie tatusia w przeświadczeniu, że córka poradzi sobie w życiu z największymi problemami... tzn. mężczyznami. Czuję się zazwyczaj boleśnie przekonany, iż tak jest faktycznie. Wraz z żoną namawiamy ją do zaniechania tego punktu programu, bo stał się po prostu „oklepany” (dosłownie i w przenośni).
Nie myślcie sobie, że całości przygrywa akordeonista z małpką na ramieniu. Co to, to nie! Córka ma własną ścieżkę dźwiękową na tego typu perfora..., perturb.., występy. Znacie odgłos młota pneumatycznego, albo piły do drewna? Słyszeliście kiedyś startującego F-16? Tak? To nadal nie jest ten poziom hałasu. Powiem tylko, że około roku temu radio w aucie miałem ustawione na poziomie głośności 10 – teraz jest to 21, a i tak za Chiny Demokratyczne nie mogę zrozumieć o czym śpiewa Michał Szpak. Diesel w Skodzie zapewne też robi swoje...
Po tak intensywnych doznaniach artysta udaje się za kulisy do garderoby. A my? Zazwyczaj podążamy w jego ślady, przytulamy, tłumaczymy, że było fajnie, ale jesteśmy już za starzy na cyrkowe pokazy itp. Mówimy też co poszło nie tak, co można jeszcze uratować i posklejać oraz, że niestety nie udało się uzbierać z wpływu za bilety na nową paczkę kart LEGO Ninjago. Zdarzają się (choć bardzo rzadko) bisy, ale tak naprawdę widownia jest już wtedy zajęta innymi sprawami. Córka zwija zatem swój kram, pomaga nam uprzątnąć arenę, po czym przytula się do któregoś z nas. Kochamy tą małpkę!
To do następnego razu...
Niniejszym informuję, że podczas wyżej opisanych wydarzeń nie ucierpiał nikt z widowni ani tym bardziej artysta. Gdybyśmy mieli jakieś zwierzątko domowe, też by nie ucierpiało. Mimo, że przytoczone sytuacje miały rzeczywiście miejsce, wydźwięk i dramatyzm w nich zawarty został nieco podkoloryzowany przez Zwykłego Tatę w celu uatrakcyjnienia opowieści. Tak naprawdę sprawa dotyczy najzwyklejszego buntowania się dziecka, co jest naturalną reakcją na totalitarne rządy wszechwiedzących rodziców. W każdym domostwie dochodzi do podobnych sytuacji (chyba, że nie ma tam dzieci – wtedy ryzyko jest nieco mniejsze), z którymi należy radzić sobie według własnej wiedzy i intuicji. Klapsy i inne karygodne zachowania nie wchodzą w ogóle w grę! Pamiętajcie, że „kropla drąży skałę”. Rozmawiajcie, tłumaczcie, pokażcie, że cały czas kochacie.
To od nas w końcu zależy, czy świat otrzyma mądrą, wartościową jednostkę, czy kolejnego... cyrkowca.