Alcatraz kontra Bibliotekarze, czyli spisek grubymi książkami szyty

Przyznam się Wam dziś do czegoś. Kocham biblioteki! A już naszą lokalną placówkę zwłaszcza. Czy mam w związku z tym jakiś problem ze Zwykłą Matką? Ależ skąd! Oboje godzimy się na taką książkową zdradę często się jej wręcz dopuszczając. Pod tym względem (i tylko w takiej formie!) jesteśmy otwartym małżeństwem. Gdyby nie Kórnicka Biblioteka Publiczna i jej filia – córka w sąsiednim Bninie, nasze życie nie byłoby aż tak barwne, regularnie wzbogacane nowymi doświadczeniami oraz wiedzą. To stamtąd pochodził pierwszy impuls, by znów zacząć czytać. Tam poznaliśmy wspaniałe panie bibliotekarki (co poradzę, że pracują tam same kobiety?), z częścią których jesteśmy dziś na „ty”. W tym miejscu żadne mole książkowe nie są w stanie nawet nagryźć dziecięcych publikacji, gdy w pobliżu znajdzie się nasza Księżniczka.


Pojawia się na rynku wydawniczym długo wyczekiwana nowość, a w kieszeniach jeno papierki po Mambie i paragony fiskalne? Zajrzyj na stronę naszej biblioteki, gdyż prawdopodobnie wymarzony tytuł już tam widnieje. Jeśli jednak nie znajdziesz upragnionej książki (zdarza się, choć rzadko takie niemiłe zaskoczenie) wystarczy szepnąć słówko „dilerowi” tam zasiadającemu, który odpowiada za zamówienia i... Tadaaam! Można za dni parę obcować na tarasie z najnowszym Cobenem, Michalak, czy Rogozińskim (co kto lubi). Wiem, że brzmi to trochę jak utopijne marzenie każdego bibliofila, ale tak jest naprawdę! Zazdrościcie? W tym przypadku niestety jest czego. :)
 
Ostatnio jednak na ów nieskazitelnej tafli bezgranicznego uwielbienia pojawiła się mała rysa, która z rozdziału na rozdział zaczęła się regularnie powiększać. Sam nie przypuszczałem, że kiedykolwiek to nastąpi. Zwiastun ów zmian pojawił się za sprawą wydawnictwa IUVI, które oto zdemaskowało spisek na skalę światową, w którym główną rolę (w dodatku wyraziście negatywną) odgrywają... bibliotekarze.

Alcatraz Smedry, to 13-latek, któremu nie wiedzie się w życiu najlepiej. Bardzo delikatnie powiedziawszy. No bo nie można chyba nazwać „szczęściarzem” kogoś, kto nie zna swoich rodziców, co rusz zmienia rodziny zastępcze (kwestia „kto kogo” wymienia wciąż pozostaje otwarta), a na dodatek posiada niesamowity wręcz dar... psucia wszystkiego dookoła. Nie to, że specjalnie. Po prostu zawsze jakoś tak wychodzi i już. Najnowszą „ofiarą” destrukcyjnego wpływu nastolatka stała się kuchnia państwa Sheldon, która najzwyczajniej w świecie spłonęła. Los Al’a zdaje się być przesądzony. Panna Fletcher – kuratorka sprawująca pieczę nad losem chłopaka znów musi zacząć szukać dla niego nowego domu. Lecz oto w dniu swych 13-tych urodzin, Alcatraz otrzymuje tajemniczą przesyłkę składającą się z woreczku piasku oraz krótkiego listu od... rodziców, a niedługo później u progu domu staje ekscentryczny staruszek twierdzący, że jest dziadkiem chłopca. Okazuje się bowiem, że jego rodzina od pokoleń walczy z tajną organizacją Bibliotekarzy, którzy za pomocą książek i kłamstw zniewolili większość świata (nazywanego Ciszlandią lub Bibliotekarią Wewnętrzną). Ostatnie krainy w Wolnych Królestwach stawiają opór. Czasu jest jednak coraz mniej... 


Tak z grubsza rozpoczyna się pierwsza część książki z serii „Alcatraz kontra Bibliotekarze: Piaski Raszida”, autorstwa Brandona Sandersona. Cała intryga została uszyta niezwykle grubymi nićmi. Świat jaki znamy, jego wygląd, czy historia to tak naprawdę wielkie kłamstwo, którym karmi się nieświadomych niczego ludzi. Jeśli na myśl przyszedł Wam film „Matrix” znaczy, że jesteście na dobrym tropie by zrozumieć o co chodzi. Tyle, że zamiast Agenta Smitha mamy mrocznych Bibliotekarzy, kontrolujących za pomocą niezliczonych publikacji świadomość i umysły ludzi. Są też okulary, stanowiące niezwykle ważny element powieści. Mają one bowiem, w zależności od rodzaju zastosowanych soczewek, przeróżne moce, z których korzystać mogą jedynie wybrani, tzw. okulatorzy. Do tego cała masa ciekawych rozwiązań fabularnych z najoryginalniejszą narracją, z jaką miałem dotychczas okazję się spotkać. 


Przewodnikiem po Ciszlandach jest sam Alcatraz, na każdym kroku wrzucający swoje przezabawne komentarze i wmawiający nam – czytelnikom, że trzymana w ręce książka jest jego najprawdziwszą autobiografią. Zabieg to niezwykle nowatorski. Gwarantuję, iż nieraz zostaniecie „wpuszczeni w maliny” przez młodego Smedry’ego. To trochę tak jakby koło Was siedział narwany kolega, który za wszelką cenę musi wrzucić swoje trzy grosze do dyskusji. Świetny efekt osiągnął pan Sanderson. A może sam Al? Już się pogubiłem...!

O ile „Piaski Raszida” stanowiły niejako wstęp do historii walki Wolnych Królestw z mroczną organizacją Bibliotekarzy, „Alcatraz kontra Bibliotekarze: Kości Skryby” rozwijając wcześniej podjęte wątki, rozpędza historię w myśl zasady: „ile fabryka dała”. W kontynuacji ponownie spotykamy Al’a, jego ochronę w osobie rówieśniczki - Bastylii, dziadka Smedry’ego oraz... kilka innych postaci, których tożsamości, dla dobra światowego czytelnictwa, nie zdradzę. Infiltracja Biblioteki Aleksandryjskiej, będącej niejako kolebką działalności Bibliotekarzy, stanowi niełatwe wyzwanie, któremu sprostać może tylko ktoś z naprawdę niezwykłymi zdolnościami jak niszczenie rzeczy na zawołanie, gubienie się, czy fatalny wygląd zaraz po przebudzeniu (tak, dobrze przeczytaliście!). Ród Smedrych to niezwykłe osobowości... Celem jest odnalezienie ojca Alcatraza, a także uzyskanie odpowiedzi w kwestii źródła swych unikalnych umiejętności. Sytuację komplikują nie tylko tamtejsi kustosze – zjawy, które na każdym kroku walczą o duszę nowych „gości”, ale także tajemnicza postać podążająca tropem bohaterów. Mówi się, że to wojownik wysłany przez jedną z grup Bibliotekarzy zwaną Kości Skryby...
 

 

Dwa tomy serii „Alcatraz kontra Bibliotekarze” pochłonąłem błyskawicznie. Lubię literaturę młodzieżową, przy której nie muszę się za długo zastanawiać i analizować. Tutaj od razu wiadomo kto jest dobry, a kto „be” (choć narrator z uporem stara się nam wmówić, że jest nieco inaczej). Poszczególne postacie i wydarzenia przyciągają uwagę czytelnika, który chce więcej i więcej. Komiksowe nieco ilustracje Hayley Lazo dopełniają całości. Może tylko doczepiłbym się małej różnorodności w kwestii lokalizacji. W tomie pierwszym prawie cała akcja ma miejsce w Bibliotece Miejskiej, a kontynuacja we wspomnianej Bibliotece Aleksandryjskiej. Nie to, że jest statycznie i nudnawo. Po prostu przydałoby się trochę więcej pomysłów na urozmaicenie historii aniżeli zamykanie jej w sali pełnej wiekowych skryptów i ksiąg. Z drugiej jednak strony przecież mamy do czynienia z potężnym spiskiem Bibliotekarzy, więc gdzie indziej miałaby się rozgrywać akcja? Na polu golfowym? W arboretum?

Wiecie doskonale, że Zwykły Tata nie stroni od dobrej książki dla nastolatków. Opisane powyżej propozycje wpisują się w ten kanon pełną gębą (w dodatku z okularami na nosie). Jeśli takie tytuły jak seria „Baśniobór”, „Lemony Snicket”, „Strażnicy”, czy „Dom tajemnic” są Wam znane i lubicie podobne klimaty, koniecznie musicie zapoznać się z cyklem „Alcatraz kontra Bibliotekarze”! Na wakacyjną przerwę od morskich kąpieli i górskich wypraw będzie jak znalazł. W przygotowaniu jest już kolejny tom przygód Al’a, więc zapowiada się dłuższą serię. Osobiście nie mam nic przeciwko.
No dobra. Zaraz wychodzę do biblioteki. Mają mi wiele do wyjaśnienia...        




           
Zwykłej Matki Wzloty i Upadki © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka