Epidemia egoizmu, czyli koniec z przywilejami

Co ma wspólnego stomatolog z wychowywaniem dzieci? Okazuje się, że całkiem sporo. Można na przykład postraszyć białym fartuchem i wiertłem, gdy nasze pociechy ociągają się z myciem zębów. Skuteczne są również opowieści, ile to bólu musiał znieść tatuś, „bo kiedyś to takich super-maszyn nie było, jeno młoteczek i obcęgi”. Ostatecznie możemy wspomóc się sztuczną szczęką dziadka lub poprosić pana Zenka sprzed spożywczaka o uśmiech. Prawdopodobnie osiągniemy zamierzony cel w postaci dzieci szczotkujących zęby aż do zdarcia szkliwa. A że przemiła pani dentystka będzie pojawiać się w nocnych koszmarach naszych milusińskich... Cóż, żadna metoda nie jest doskonała.
 


Mam nadzieję, że powyższy wstęp odczytaliście prawidłowo, wyczuwając zawartą w nim ironię. Chwilowe oburzenie też mogę uznać za właściwą reakcję. Nie wyobrażam sobie bowiem takiego podejścia w kwestii dziecięcej edukacji w żadnym przypadku. Chyba, że przy okazji chcemy wyjaśnić „na żywej tkance” znaczenie słowa TRAUMA... 
 
Dzisiejszy wpis nie będzie jednak dotyczył kłów, siekaczy, plomb, czy wiertła. Sprawa tyczy się bowiem pewnej książki. Skąd więc takie, a nie inne wprowadzenie? Otóż, siedząc razu pewnego w dobrze nam znanej poczekalni przed gabinetem stomatologicznym (niestety, córka oprócz genów świadczących o jej niesamowitości odziedziczyła też po mnie dość wątpliwej jakości uzębienie), zerkałem sporadycznie na telewizyjny ekran zawieszony na ścianie. W telewizji śniadaniowej trwała właśnie rozmowa na temat współczesnych metod wychowywania dzieci. Bez pardonu stwierdzono tam, iż w moim (i Waszym niestety też) domu być może mieszka mały uprzywilejowany egoista, nazywający nas „tatą”/”mamą”. Nieco obruszony takim stwierdzeniem nadstawiłem oboje uszu, by zgłębić ów temat. Okazało się, że niemal codziennie zastawiamy na siebie pułapki wychowawcze, nie będąc do końca świadomym takiego postępowania. Bo co w tym złego, że pomogłem ostatnio córce zasznurować buty? Dzięki temu szybciej wyszliśmy z domu i zdążyliśmy do biblioteki. Jak mógłbym nie sprawdzić czy moja latorośl zabrała wszystko do szkoły oraz czy odrobiła lekcje? Mam być postrzegany jako nieodpowiedzialny rodzic? No i za żadne skarby nie pozwolę jej czyścić toalety ani pomóc przy kompoście na ogródku – oszaleliście, ona ma dopiero 7,5 lat?!
 
Każdy chce dla swoich dzieci jak najlepszego życia. Oby była to droga bez wybojów, zakrętów, piratów drogowych oraz zwierzyny wybiegającej nagle z lasu. Nic w tym złego. Tylko, czy jest to realne w dzisiejszym świecie? I czy w naszych działaniach znajdujemy miejsce na jednoczesne budowanie poczucia własnej wartości, doświadczenia oraz odpowiedzialności w młodym człowieku? Na te oraz na inne podobne pytania odpowie nam wyczerpująco i przejrzyście „prawdopodobnie najważniejsza książka tej dekady”: „Epidemia Egoizmu” Amy McCready, wydana przez Samo Sedno.
 



Gdybyśmy mieli jednym słowem określić współczesną postawę przeciętnego dziecka, to było by to: uprzywilejowanie. W myśl zasady: jestem dzieckiem więc wszystko mi się należy, a sam od siebie niekoniecznie muszę coś dawać. Przykre stwierdzenie, które niestety zakiełkowało w wielu głowach małych obywateli tego świata. Różnie interpretowane, o odmiennym natężeniu i stopniu realizacji, wspomagane przez otoczenie (rzeczywiste jak i wirtualne), stało się prawdziwą epidemią obecnego pokolenia. 

Niektórzy dorośli zapewne nawet nie dostrzegają ów zagrożenia, układając życie swoje i rodziny tak, by w sytuacjach kryzysowych ratować sprawę kolejnym gadżetem, czy egzotycznym wyjazdem. Byle tylko mieć spokój. Iluzoryczny „ratunek”, który w efekcie jedynie zaszkodzi młodemu człowiekowi w przyszłych kontaktach z innymi ludźmi oraz na wielu innych płaszczyznach. Co więc można zrobić, by nie ulec w tej nierównej, zdawać by się mogło, walce? Nie ma się co burzyć, czy załamywać ręce. Trzeba zakasać rękawy, by przystąpić do żmudnej i konsekwentnej pracy. Bo im wcześniej zasiejemy, tym szybciej zbierzemy plon...

„Epidemia Egoizmu” w sposób niezwykle czytelny przedstawia nam rady na niemal każdą sytuację, z jaką możemy się spotkać podczas pięknego czasu jakim jest wychowywanie dzieci. Zaczynając od wprowadzenia czytelnika w temat i nazwania poszczególnych zachowań, autorka z chirurgiczną wręcz precyzją zaprasza nas w arkana dziecka bez przywilejów, a jednocześnie spełnionego oraz co najważniejsze szczęśliwego. Za pomocą kilkudziesięciu metod-narzędzi pokazuje, że wychowanie wcale nie musi oznaczać ciągłych sprzeczek i udowadniania kto ma nad kim większą kontrolę. Wydaje Wam się, że pomoc dziecka w większości prac domowych to nierealne marzenie? Albo, że nasz uczeń sam nie będzie w stanie zapanować nad zorganizowaniem sobie czasu na naukę i pamiętaniem o własnych sprawach? A może nie wierzycie, że można pozwolić dziecku samodzielnie podjąć decyzję/działania bez obawy, że zrobi sobie krzywdę (fizyczną, bądź emocjonalną)? Z tą książką wszystko staje się realne jak nigdy dotąd!
 




Nie myślcie jednak, że „Epidemia Egoizmu” to lekarstwo, które po zażyciu daje od razu zamierzony efekt. Co to, to nie! Publikacja stanowi jedynie katalizator do podjęcia przez nas działań. Wymaga od rodziców nawet więcej poświęcenia niż u dzieci. Bycia konsekwentnym przede wszystkim. Ale wierzcie mi – warto spróbować! Pani McCready przytacza naprawdę celne przykłady z życia wzięte, które z łatwością możecie przenieść na Wasz domowy ogródek. Nie ma tu miejsca na wydumane i moralizatorskie wywody, których pełno na sklepowych półkach. Momentami może się wydawać, że autorka zbyt często powtarza się w pewnych kwestiach. Jednakże przy takiej ilości wiedzy jest to jak najbardziej uzasadnione.

Zaczynając „deegoizmotoksyfikację” należy najpierw pamiętać o podstawowej kwestii: by zapewnić dzieciom ich podstawowe potrzeby jakimi są poczucie przynależności i własnej wartości. Podkreślane jest to niemal na każdym etapie książki. Jak zbudować taki swoisty fundament? Oczywiście dzięki odpowiednim narzędziom przedstawionym w omawianej książce.
Zdziwicie się nie raz jak proste są to metody. A że trudno je konsekwentnie zastosować... to już zupełnie inna bajka.

W publikacji „Epidemia Egoizmu” zatonąłem niemal jak podczas lektury dobrej książki sensacyjnej. W ogóle nie czułem (poza naprawdę kilkoma przykładami), że powstała ona hen daleko za oceanem. Przedstawione uwagi są tak celne i pomocne, że każdy bez problemu odnajdzie tu swoje odbicie codzienności. Czy proponowane narzędzia i metody są skuteczne? Czas pokaże. Jedno za to już teraz jest pewne: Trzeba próbować! Warto próbować! Choćby po to by móc przeżyć sytuację, o której autorka pisze w ostatnim rozdziale. Piękna i niesamowicie wzruszająca wizja... Też tak chcę!   


Zwykłej Matki Wzloty i Upadki © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka