Właśnie
rozpoczął się pierwszy w Polsce Comic Con. Cztery dni prawdziwego święta dla
każdego miłośnika filmów, seriali, gier i książek. Jednym słowem: popkulturowy
zawrót głowy. Co prawda gdy będziecie czytać te słowa, warszawski CC stanie się
już tylko wspomnieniem, ale jego echa pozostaną z nami na bardzo długo. Podczas
trwania festiwalu przedstawione zostaną m.in. wyczekiwane przez wielu najnowsze
nowiny z obozów takich marek jak „Gra o Tron” na przykład. Fenomen..., którego
zupełnie nie czuję. Chciałem początkowo napisać „nie rozumiem”, ale byłoby to oznaką
ignorancji oraz braku szacunku dla rzeszy wielbicieli twórczości George’a R.R.
Martina i stacji HBO.
Tak, czy
inaczej opinie o filmowej adaptacji powieści były skrajnie różne. Od kilku lat szklany
ekran objęła w niepodzielne władanie wspomniana „Gra o Tron”. Saga o rodzie
Starków, jakimś Murze, smokach i spiskowaniu. Niestety niewiele więcej udało mi
się zapamiętać ze swojej krótkiej randki z serialem. Pogubiłem się po prostu w
tej całej intrydze i jakoś do dziś nie mam motywacji by spróbować ponownie. Co
nie znaczy, że nie doceniam pana Martina i ogromu pracy włożonej w stworzenie gigantycznego
fantastycznego uniwersum pełnym barwnych postaci. W głębi ducha uznałem, że
fantasy to jednak nie moja bajka (oprócz kilku wyjątków). Nawet ukochani powermetalowi
bardowie z Blind Guardian nie byli w stanie przekonać mnie do elfów, druidów
(nie mylić z droidami), czy innych smoków. Aż pewnego dnia w ręce wpadła mi powieść
Marcina Mortki „Królewska Talia”...
Wiedziony
czystą ciekawością połączoną z lokalnym patriotyzmem i doprawioną nutką
przekory, postanowiłem spróbować raz jeszcze odkryć omijany książkowy świat
fantasy. Tym bardziej, że tuż po otrzymaniu swojego egzemplarza „...Talii”,
podczas niedawnych warszawskich targów książki, nadarzyła się okazja do
spotkania w cztery oczy z samym autorem. Kilka wymienionych zdań, motywująca
dedykacja w książce, w końcu wspólne pamiątkowe zdjęcie (nie żadne tam
„selfie”! Była ze mną Zwykła Matka więc o solidną oprawę foto nie musiałem się
martwić). „Oby to było dobre” – pomyślałem wtedy w duchu. Pan Marcin dotychczas
znany mi był jedynie jako twórca postaci wikinga Tappiego, którego uwielbia
córka (recenzje TUTAJ i TUTAJ). Jako, że do odważnych świat należy zasiadłem do lektury z mocnym
przeświadczeniem, że „będzie co ma być”. Po czym odpłynąłem...
Nie
chodzi tu bynajmniej o sen. „Królewska Talia” okazała się dokładnie tym, czego
oczekiwałem od dobrej powieści fantasy. Ale po kolei.
Historia skupia się na niejakim Tankredzie z rodu Hanstarów. Tajemnicza Czerń opanowała królestwo Mandylionu, zmuszając młodzieńca jak i całe społeczeństwo do ucieczki przez Wściekłe Morze. Nowym domem staje się Taliad – kraina z bogatą historią, targana wojną domową, dzięki czemu jej podbicie okazuje się nader łatwe oraz szybkie. Czternaście rodów mandyliońskich skupionych wokół króla Duncana III stara się na nowej ziemi odbudować swoje wpływy, a także rangę przedstawicieli zasiadających w Radzie Królewskiej. Posłuszeństwa względem korony strzeże tytułowa Królewska Talia, która odpowiednio ułożona (wzorem kart Tarota) potrafi przewidzieć wszelkie sprzeniewierzenia wśród rodów. Ów artefakt, wspomagany przez bezdusznych Pieśniarzy i ich Widma zdaje się skutecznym „straszakiem” na wszelkie przejawy buntu. Tymczasem Tankred, odbywający trzyletnią służbę w Zakonie Stalowej Duszy, staje się uczestnikiem wydarzeń, które zachwieją obecny układ, pozostawiając coraz wyraźniejsze rysy na rodowej harmonii. Kto tak naprawdę jest wrogiem Nowego Mandylionu: rdzenni mieszkańcy zwani Mącicielami, czy też ktoś z braterskich szeregów? Wątpliwości targają sumieniem bohatera tym silniej, iż podczas wędrówki coraz częściej otrzymuje on pomocną dłoń ze strony potencjalnych wrogów: Druidów, Gnomów, Elfów. Z czasem odkrywa, że świat jaki znał do tej pory nie jest jedynie czarno-biały...
Czytając
„Królewską Talię” nieraz zadawałem sobie pytanie, czy jest to bardziej powieść
fantasy, czy przygodowa. Dzieje się tu bowiem naprawdę wiele. W zasadzie każdy
rozdział rozgrywa się w innej lokacji. Czasem wręcz odnosiłem wrażenie, iż przez
to potencjał danych krain nie został końca wykorzystany. Taka Stęchlizna na
przykład – czułem mały niedosyt po wizycie w tym miejscu.
Oczami Tankreda przedstawiono blaski i cienie młodego człowieka pozostawionego nowej rzeczywistości. Ciekawy to zabieg, w którym bohaterem czyni się postać „z urzędu” postrzeganą jako negatywna (najeźdźca, ciemiężyciel). Niemniej Tankred budzi bezsprzecznie sympatię czytelnika, która pogłębia się wraz z kolejnymi kartami powieści.
Narracja w książce zasługuje na wielką pochwałę. Autor umiejętnie wplata retrospekcyjne oraz wizjonerskie momenty (mistrzowski pomysł z taliotami) w bieżące wydarzenia. Wszystko jest spójne i logiczne. Historia niezmiernie wciąga, a każde kolejne wydarzenie tylko potęguje ciekawość. Osobiście uwielbiałem śledzić wydarzenia na mapie Taliadu, której szkic znajduje się we wstępie książki. Takie dodatki (mapa, drzewo genealogiczne rodu Hanstarów, krótka charakterystyka wszystkich rodów) świadczą jedynie o dbałości autora w kwestii uwiarygodnienia opowiadanej historii. Wartkość akcji spowodowała, że nie uraczycie tu nawet namiastki romantycznego wątku. Czy to zarzut? Zależy od indywidualnych gustów i upodobań. Ja nie widzę w tym żadnego problemu.
„Królewska
Talia” stanowi pierwszy tom dłuższej historii, na którą Marcin Mortka ma
niewątpliwie pomysł. W dodatku bardzo dobry pomysł, mogący śmiało konkurować z najlepszymi
światowymi wzorcami. Z tej wyprawy król z pewnością wrócił z tarczą! Brawo!
Za
egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu Zielona Sowa. Autorowi dziękuję natomiast
za motywujący wpis. I proszę się już nie bać... ;-)