Bąbelsy, czyli sprawdzone patenty się sprawdzają


Dzisiaj będzie szybko, krótko (w każdym razie krócej niż zazwyczaj) i na temat. Niczym ten „pierwszy raz”, niczym walka Gołoty z Lennoxem Lewisem. W końcu niczym weekend po wypłacie. Skąd taka nagła zmiana frontu? Z kilku powodów. Po pierwsze: „bo mogę”. Zawsze staram się ukwiecić daną recenzję, wprowadzić Was – czytelników naszego bloga w odpowiedni nastrój, a przy okazji sprawdzić ilu wytrwa do samego końca, a ilu znudzonych przełączy się w połowie na inny kanał. Drugim powodem jest czas. Szanuję go jak tylko mi się o tym przypomni. Czasem bezsensownie zmarnuję cenne minuty na przeglądaniu FB, czy innych sieciowych dupereli. Potem żałuję. Stąd też w ramach oczyszczenia ten oto wpis. Po trzecie i ostatnie: gra, którą chcę Wam dzisiaj przedstawić doskonale wpisuje się w powyższy kanon. Jest prosta, dość szybka i niezwykle wciągająca. No bo jak można nie polubić kolorowych mordek, które podejrzanie zerkają na nas z okrągłych żetonów? Zaprośmy je więc na naszą planetę! A najlepiej od razu całą ich gromadkę...


„Bąbelsy” od wydawnictwa Rebel, to barwne stworzonka, unoszące się w próżni kosmicznej. Dzięki sile grawitacji mogą one przemieścić się na pobliskie planety. I tylko od nas zależeć będzie które „okazy” wylądują na naszych włościach. Do „zakosmicenia” („zaludnienie” jakoś mi tu nie pasowało) mamy 20 parceli. Jeśli, dokonując umiejętnej selekcji, uda nam się zebrać w linii prostej (poziomej lub pionowej) trzy i więcej jednokolorowych osobników, wówczas przesuwamy je poza planszę planety do obszaru punktacji (inaczej mówiąc: gdzie komu wygodnie!). Każdy taki Bąbels daje jeden punkt. Trzeba tylko uważać na czarne żetony, gdyż mogą one skutecznie utrudnić nasze poczynania. A wtedy klops...

Już na podstawie powyższego opisu można wyrazić opinię (nawiasem mówiąc, całkiem słuszną), że „Bąbelsy” dość mocno przypominają grę tetris, czy aplikacje tzw. match, czyli „dopasowaniowe”. Rzeczywiście, pomysł na grę został niewątpliwie zaczerpnięty ze smartfonowych pierwowzorów. Przewagą ów planszówkowej wersji jest bez wątpienia możliwość rywalizacji z żywym przeciwnikiem (przewidziana dla 1-2 osób w wieku +8 lat), a także wpływ gracza na to „co spadnie na jego planetę”.
W niewielkim pudełku znajdziemy 96 żetonów stworków, podzielonych na 6 różnych kolorów (po 16 z każdej barwy). Do tego materiałowy woreczek, dwustronna plansza oraz instrukcja. Mając w pamięci poprzednie nasze recenzje, musicie przyznać, że elementów jest naprawdę mało. Co nie oznacza wcale nudnej i nieciekawej gry. Co to, to nie!


Wybierając jedną z dwóch wariantów planszy (które poza stroną graficzną nie różnią się niczym innym) umieszczamy na środku w dwóch liniach po dwa Bąbelsy danego koloru. Na planetach, będących siatką o układzie pól 4x5, umieszczamy w określonych miejscach 3, 4 lub 5 żetonów koloru czarnego (w zależności od stopnia trudności w jakim chcemy się spróbować). Mają one na celu utrudniać nam osiągnięcie pożądanej linii stworków danego koloru. Teraz na przemian każdy z graczy zabiera ze środka dwa sąsiadujące z sobą w pionie lub poziomie Bąbelsy, po czym w linii prostej „upuszcza” je na swoją planetę najniżej jak się da (w końcu działa na nie grawitacja, pamiętacie?). Puste miejsca na niebie są każdorazowo uzupełniane przez kolejnego gracza z woreczka zawierającego wszystkie pozostałe żetony. Przed ruchem jest także możliwość zamiany miejscami dwóch sąsiadujących z sobą Bąbelsów, tak by bardziej dopasować ich układ do naszego planu. I już! Gra toczy się do momentu, aż planety zostaną poblokowane przez kolejne spadające krążki. Wygrywa ten, kto wskutek ułożenia bąbelsowych linii (o czym wspomniałem wyżej) uzbierał najwięcej punktów. Proste jak świński ogon i sprężyna do przepychania rur.
 






 
Bardzo prosty pomysł na zabawę, to zdecydowany atut gry. Już w chwilę po rozpakowaniu „Bąbelsów” zasiadłem z córką do pierwszej rozgrywki, w której nie musiałem jej nic a nic pomagać. Tak to działa, moi drodzy! Rozrywka przednia. Intrygująca szata graficzna sprawia, że cała otoczka wokół gry nabiera bardziej namacalnych kształtów i można zatopić się całkowicie w historii o lewitujących gdzieś na niebie kolorowych stworkach. A gdyby ktoś chciał skomplikować sobie nieco życie, może skorzystać ze specjalnych supermocy drzemiących w poszczególnych Bąbelsach. Wszystko znajdziecie w instrukcji...


Zamiast więc spakować na wakacyjny wyjazd tablet, zabierzcie następnym razem dla swoich pociech „Bąbelsy”. Zasady gry zostaną niezmienione, a szare komórki dodatkowo pobudzone do działania. I o to chodzi!

Dziękuję wydawnictwu Rebel za możliwość ugoszczenia kolorowych stworków w moim domu. Fajne towarzystwo!



Zwykłej Matki Wzloty i Upadki © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka