Pisząc
te słowa za oknem właśnie przechodzi deszczowa nawałnica. Ptaki nieśmiało
próbują nawigować się śpiewem, a umęczone oczy po dusznej przespanej na
szczęście nocy za Chiny Demokratyczne nie chcą się rozkleić. Nawet kawa zbożowa
(czarna podwójna) nie jest w stanie nic tu zdziałać. O! Teraz mam z kolei
namiastkę wodospadów Niagara, bo rynny na dachu stwierdziły, że nie będą odprowadzać
więcej deszczówki. Nie i już! Szaro, buro, mokro i ponuro. W skrócie:
dzisiejszego dnia rozpoczynają się wakacje!
Sami
przyznacie, że perspektywa ponad dwumiesięcznego dzielenia przestrzeni 24/7 z
dzieckiem (choćby nie wiadomo jak grzecznym) przyprawić może o szybsze bicie
serca, a pobliskie poradnie psychiatryczne o nowe beznadziejne przypadki. Nagle
zabawki, którymi maluchy w ciągu roku szkolnego namiętnie tratowały naszą
dopiero co umytą podłogę, tracą na atrakcyjności. Książki w liczbie ........set
(proszę uzupełnić wedle uznania) już przeczytane albo niegodne wzroku znudzonego
urlopowicza. W telewizji same powtórki. Poza tym rodzice i tak nie pozwalają za
dużo bajek oglądać, czy grać na komputerze. Bo co to są te 3 godziny? Zaledwie
12% doby! Ludzie! JA SIĘ NUDZĘĘĘ!
Tak oto minął pierwszy dzień wakacji – zostało 72... O, matko!
Zanim
posuniecie się do ostatecznych rozwiązań kotłujących się w Waszych
rodzicielskich głowach (przypominam, że większość z nich jest prawdopodobnie
karalna i ścigana z urzędu), pozwólcie, że zaproponuję Wam mniej drastyczne
rozwiązanie. Zabierzcie swoje pociechy w daleką podróż. Najlepiej na jakąś
wyspę, gdzie jak głosi legenda ukryto skrzynię z pirackim skarbem, a drogę do
niego najeżoną licznymi niebezpieczeństwami znają nieliczni... Chwila! Po co
dzwonicie do biura podróży?! Odłóżcie ten telefon natychmiast!!! Wydawnictwo
Hippocampus zadbało o wszystkie te atrakcje, bez konieczności wychodzenia z
domu. Wiem, że to nie to samo co wysłać najukochańsze dziecko w siną dal...
Przestańcie już płakać i posłuchajcie!
„Byli
sobie...” stanowi serię doskonale znanych tematycznych filmów animowanych,
stworzonych przez Francuza Alberta Barille’a. Na jej bazie powstał szereg związanych
z marką produktów w postaci puzzli, książek, czy też gier planszowych.
Wydawnictwo Hippocampus zadbało o to, by każdy miłośnik nieśmiertelnego serialu
animowanego znalazł tu coś dla siebie... i swoich pociech. Nie tak dawno
mieliśmy przyjemność zaprezentować Wam grę „Było sobie życie”. Patrząc na zamieszczone
pod ów wpisem komentarze, stwierdziliśmy za Zwykłą Matką, że takich właśnie
gier poszukujecie. Dlatego dziś przedstawiam kolejną odsłonę niniejszej serii
pod tytułem „Byli sobie... podróżnicy”.
Podczas
wyboru gry, tak jak w poprzednim przypadku, kłębiły się w mej głowie
wątpliwości czy córka da radę opanować zasady. Dzieje się tak za każdym razem,
gdy widzę dość sporo elementów składowych, które dany tytuł posiada. „...
podróżnicy” bowiem mogą w pierwszym momencie przerazić swoją zawartością nawet
doświadczonych planszówkowych „wyjadaczy”. Czegóż bowiem tu nie ma! Oprócz
ogromnej wręcz planszy (upewnijcie się, że macie w domu duży stół, lub
odkurzoną podłogę) w pudełku znajdziecie całą gamę przeróżnych kart, żetonów,
mapek w formie 3-częściowych puzzli, kostek, tabliczek, pionków itd, itp. Co
prawda „od nadmiaru głowa nie boli”, ale po rozpakowaniu kartonu poczułem nagle
dziwne kłucie w zatokach, a córka z krzykiem wybiegła do łazienki. Jest tego
naprawdę dużo. Nie ma sensu wymieniać szczegółowo poszczególnych elementów
składowych. Od tego są instrukcje. Wspomnę jedynie o jednej rzeczy: pionki statków,
które wymagają doświadczenia stałych bywalców sklepów Ikea. Trójwymiarowe okręty
(będące czterema znanymi z historii banderami) prezentują się naprawdę
bajecznie. Takimi pionkami z pewnością jeszcze nie graliście.
Celem
gry, jak wspomniałem nieco wcześniej, jest zdobycie skarbu. Co prawda nie jest
on zakopany na wyspie, a zamknięty w skarbcu, ale i tak trzeba się sporo
napracować żeby go pozyskać. Plansza gry stanowi wycinek morza z sąsiadującymi
wyspami. Poruszamy się w dowolnym kierunku po polach tworzących swoisty plaster
miodu. Na morzu używamy wybranego statku, zaś po lądzie wędrujemy jedną z 8 postaci-pionków.
W jaki sposób wykonujemy ruch? Poprzez rzut dwoma kostkami. Jedną tradycyjną z oczkami
i drugą posiadającą specjalne symbole. Obrazkowa kość określa działanie, które
należy wykonać przed przemieszczeniem statku (postaci). Może być to: pobranie
żetonu ryby, beczki z wodą (wymieniamy je z czasem na monety), konieczność
odpowiedzi na pytanie quizowe, czy też pobranie karty „Przygoda” i poddanie się
jej poleceniu. Kość z oczkami mówi nam z kolei o ile maksymalnie pól możemy
przesunąć nasz pionek. Podczas praktycznie każdego ruchu doświadczamy jakichś
oddziaływań otoczenia. Raz przepłyniemy przez ławicę ryb zbierając jeden żeton
śledzia, innym razem osiądziemy na mieliźnie spowalniając swój ruch. W każdej
chwili możemy też dobić do brzegu (oznaczone beczkami miejsca) i spenetrować
tamtejszą wyspę. Tylko po co?
Do
skarbu dotrzemy w trzech etapach. Po pierwsze: należy zebrać z morza trzy
butelki różnego koloru rozmieszczone losowo na początku rozgrywki. Za każdą
taką zdobycz otrzymujemy w zamian fragment mapy odwzorowującej naszą planszę.
Po jej skompletowaniu widzimy na niej trzy miejsca oznaczone gwiazdkami. Musimy
wybrać dwa z nich i udać się w owe lokacje. Za każde dotarcie do wyznaczonego
celu (i poprawną odpowiedź na pytanie) otrzymujemy kartę klucz z tajemniczym
symbolem na odwrocie. Dwie karty – dwa symbole. Teraz wystarczy dotrzeć do
jednego z czterech skarbców (oznaczonych kolorowymi kostkami) i sprawdzić, czy wśród
wymienionych tam kombinacji jest nasza para znaków. Jest? No to gratuluję –
zostałeś zwycięzcą! Jeśli Ci się nie poszczęściło gnaj czym prędzej do
kolejnego skarbca, bo pozostali gracze też szukają złota...
„Byli
sobie... podróżnicy”, to gra, przy której spędzicie naprawdę dużo czasu. Już
przygotowanie rozgrywki wymaga chwili. Do tego sama zabawa zabierze Wam minimum
godzinę. Czy to problem? Myślę, że atrakcyjność i dynamika gry nie są w stanie
znudzić Waszego brzdąca. Dzieje się naprawdę wiele. Co rusz trzeba odpowiadać
na pytania, kręcić busolą, wyzywać konkurentów na morski pojedynek (tak, tak!
Można to uczynić!), w końcu szukać skarbu, którego lokalizacja jest prawdziwą
tajemnicą. Szykuje się zatem niezapomniana wakacyjna wyprawa godna największych
(znudzonych) odkrywców!
Samo
wydanie gry nie budzi najmniejszych zastrzeżeń. Staranność o każdy detal
pozwoli na długi czas cieszyć się z zabawy. Przeznaczona dla dzieci w wieku od
8 lat, doskonale sprawdzi się i wśród 6-7 latków (trzeba będzie im jedynie nieco
pomóc w niektórych miejscach). Elementy quizowe, tak dobrze znane z „Było sobie
życie”, dodatkowo pozwolą dowiedzieć się wielu ciekawych faktów dotyczących poszczególnych
kontynentów i historii ich odkryć. Mistrz jak zwykle uśmiecha się do nas, bo
wie, że „Byli sobie... podróżnicy” spełnią Wasze oczekiwania.
Skoro tak, nie pozostaje chyba nic innego jak pomyśleć o zapasie jedzenia, picia (rum mile widziany), jakimś fajnym kapeluszu i... w drogę! Ku nieznanym lądom!!
Skoro tak, nie pozostaje chyba nic innego jak pomyśleć o zapasie jedzenia, picia (rum mile widziany), jakimś fajnym kapeluszu i... w drogę! Ku nieznanym lądom!!