Strony

14 lipca 2017

Byli sobie...podróżnicy, czyli naprawdę wielka gra

Pisząc te słowa za oknem właśnie przechodzi deszczowa nawałnica. Ptaki nieśmiało próbują nawigować się śpiewem, a umęczone oczy po dusznej przespanej na szczęście nocy za Chiny Demokratyczne nie chcą się rozkleić. Nawet kawa zbożowa (czarna podwójna) nie jest w stanie nic tu zdziałać. O! Teraz mam z kolei namiastkę wodospadów Niagara, bo rynny na dachu stwierdziły, że nie będą odprowadzać więcej deszczówki. Nie i już! Szaro, buro, mokro i ponuro. W skrócie: dzisiejszego dnia  rozpoczynają się wakacje!


Sami przyznacie, że perspektywa ponad dwumiesięcznego dzielenia przestrzeni 24/7 z dzieckiem (choćby nie wiadomo jak grzecznym) przyprawić może o szybsze bicie serca, a pobliskie poradnie psychiatryczne o nowe beznadziejne przypadki. Nagle zabawki, którymi maluchy w ciągu roku szkolnego namiętnie tratowały naszą dopiero co umytą podłogę, tracą na atrakcyjności. Książki w liczbie ........set (proszę uzupełnić wedle uznania) już przeczytane albo niegodne wzroku znudzonego urlopowicza. W telewizji same powtórki. Poza tym rodzice i tak nie pozwalają za dużo bajek oglądać, czy grać na komputerze. Bo co to są te 3 godziny? Zaledwie 12% doby! Ludzie! JA SIĘ NUDZĘĘĘ!

Tak oto minął pierwszy dzień wakacji – zostało 72... O, matko!
Zanim posuniecie się do ostatecznych rozwiązań kotłujących się w Waszych rodzicielskich głowach (przypominam, że większość z nich jest prawdopodobnie karalna i ścigana z urzędu), pozwólcie, że zaproponuję Wam mniej drastyczne rozwiązanie. Zabierzcie swoje pociechy w daleką podróż. Najlepiej na jakąś wyspę, gdzie jak głosi legenda ukryto skrzynię z pirackim skarbem, a drogę do niego najeżoną licznymi niebezpieczeństwami znają nieliczni... Chwila! Po co dzwonicie do biura podróży?! Odłóżcie ten telefon natychmiast!!! Wydawnictwo Hippocampus zadbało o wszystkie te atrakcje, bez konieczności wychodzenia z domu. Wiem, że to nie to samo co wysłać najukochańsze dziecko w siną dal... Przestańcie już płakać i posłuchajcie!


 



„Byli sobie...” stanowi serię doskonale znanych tematycznych filmów animowanych, stworzonych przez Francuza Alberta Barille’a. Na jej bazie powstał szereg związanych z marką produktów w postaci puzzli, książek, czy też gier planszowych. Wydawnictwo Hippocampus zadbało o to, by każdy miłośnik nieśmiertelnego serialu animowanego znalazł tu coś dla siebie... i swoich pociech. Nie tak dawno mieliśmy przyjemność zaprezentować Wam grę „Było sobie życie”. Patrząc na zamieszczone pod ów wpisem komentarze, stwierdziliśmy za Zwykłą Matką, że takich właśnie gier poszukujecie. Dlatego dziś przedstawiam kolejną odsłonę niniejszej serii pod tytułem „Byli sobie... podróżnicy”.

Podczas wyboru gry, tak jak w poprzednim przypadku, kłębiły się w mej głowie wątpliwości czy córka da radę opanować zasady. Dzieje się tak za każdym razem, gdy widzę dość sporo elementów składowych, które dany tytuł posiada. „... podróżnicy” bowiem mogą w pierwszym momencie przerazić swoją zawartością nawet doświadczonych planszówkowych „wyjadaczy”. Czegóż bowiem tu nie ma! Oprócz ogromnej wręcz planszy (upewnijcie się, że macie w domu duży stół, lub odkurzoną podłogę) w pudełku znajdziecie całą gamę przeróżnych kart, żetonów, mapek w formie 3-częściowych puzzli, kostek, tabliczek, pionków itd, itp. Co prawda „od nadmiaru głowa nie boli”, ale po rozpakowaniu kartonu poczułem nagle dziwne kłucie w zatokach, a córka z krzykiem wybiegła do łazienki. Jest tego naprawdę dużo. Nie ma sensu wymieniać szczegółowo poszczególnych elementów składowych. Od tego są instrukcje. Wspomnę jedynie o jednej rzeczy: pionki statków, które wymagają doświadczenia stałych bywalców sklepów Ikea. Trójwymiarowe okręty (będące czterema znanymi z historii banderami) prezentują się naprawdę bajecznie. Takimi pionkami z pewnością jeszcze nie graliście.
 





Celem gry, jak wspomniałem nieco wcześniej, jest zdobycie skarbu. Co prawda nie jest on zakopany na wyspie, a zamknięty w skarbcu, ale i tak trzeba się sporo napracować żeby go pozyskać. Plansza gry stanowi wycinek morza z sąsiadującymi wyspami. Poruszamy się w dowolnym kierunku po polach tworzących swoisty plaster miodu. Na morzu używamy wybranego statku, zaś po lądzie wędrujemy jedną z 8 postaci-pionków. W jaki sposób wykonujemy ruch? Poprzez rzut dwoma kostkami. Jedną tradycyjną z oczkami i drugą posiadającą specjalne symbole. Obrazkowa kość określa działanie, które należy wykonać przed przemieszczeniem statku (postaci). Może być to: pobranie żetonu ryby, beczki z wodą (wymieniamy je z czasem na monety), konieczność odpowiedzi na pytanie quizowe, czy też pobranie karty „Przygoda” i poddanie się jej poleceniu. Kość z oczkami mówi nam z kolei o ile maksymalnie pól możemy przesunąć nasz pionek. Podczas praktycznie każdego ruchu doświadczamy jakichś oddziaływań otoczenia. Raz przepłyniemy przez ławicę ryb zbierając jeden żeton śledzia, innym razem osiądziemy na mieliźnie spowalniając swój ruch. W każdej chwili możemy też dobić do brzegu (oznaczone beczkami miejsca) i spenetrować tamtejszą wyspę. Tylko po co?

Do skarbu dotrzemy w trzech etapach. Po pierwsze: należy zebrać z morza trzy butelki różnego koloru rozmieszczone losowo na początku rozgrywki. Za każdą taką zdobycz otrzymujemy w zamian fragment mapy odwzorowującej naszą planszę. Po jej skompletowaniu widzimy na niej trzy miejsca oznaczone gwiazdkami. Musimy wybrać dwa z nich i udać się w owe lokacje. Za każde dotarcie do wyznaczonego celu (i poprawną odpowiedź na pytanie) otrzymujemy kartę klucz z tajemniczym symbolem na odwrocie. Dwie karty – dwa symbole. Teraz wystarczy dotrzeć do jednego z czterech skarbców (oznaczonych kolorowymi kostkami) i sprawdzić, czy wśród wymienionych tam kombinacji jest nasza para znaków. Jest? No to gratuluję – zostałeś zwycięzcą! Jeśli Ci się nie poszczęściło gnaj czym prędzej do kolejnego skarbca, bo pozostali gracze też szukają złota...





„Byli sobie... podróżnicy”, to gra, przy której spędzicie naprawdę dużo czasu. Już przygotowanie rozgrywki wymaga chwili. Do tego sama zabawa zabierze Wam minimum godzinę. Czy to problem? Myślę, że atrakcyjność i dynamika gry nie są w stanie znudzić Waszego brzdąca. Dzieje się naprawdę wiele. Co rusz trzeba odpowiadać na pytania, kręcić busolą, wyzywać konkurentów na morski pojedynek (tak, tak! Można to uczynić!), w końcu szukać skarbu, którego lokalizacja jest prawdziwą tajemnicą. Szykuje się zatem niezapomniana wakacyjna wyprawa godna największych (znudzonych) odkrywców!

Samo wydanie gry nie budzi najmniejszych zastrzeżeń. Staranność o każdy detal pozwoli na długi czas cieszyć się z zabawy. Przeznaczona dla dzieci w wieku od 8 lat, doskonale sprawdzi się i wśród 6-7 latków (trzeba będzie im jedynie nieco pomóc w niektórych miejscach). Elementy quizowe, tak dobrze znane z „Było sobie życie”, dodatkowo pozwolą dowiedzieć się wielu ciekawych faktów dotyczących poszczególnych kontynentów i historii ich odkryć. Mistrz jak zwykle uśmiecha się do nas, bo wie, że „Byli sobie... podróżnicy” spełnią Wasze oczekiwania.
Skoro tak, nie pozostaje chyba nic innego jak pomyśleć o zapasie jedzenia, picia (rum mile widziany), jakimś fajnym kapeluszu i... w drogę! Ku nieznanym lądom!!