Strony

30 sierpnia 2017

Moja Lady Jane, czyli jak nie stracić głowy

„Wydaję kuzynkę za konia”                                                                                     – Edward VI   
Eksperymentowanie bywa niekiedy bardzo niebezpieczne, a już w dużej mierze nieprzewidywalne w skutkach. Osmolone okulary szalonych naukowców z rozwichrzonymi fryzurami to tylko ułamek góry lodowej. Jakoś nie potrafię znaleźć nic optymistycznego w stwierdzeniu „eksperymentująca młodzież”. A Wy? Równie przerażająco brzmią dla mych uszu przeróżne hybrydy muzyczne, próbujące połączyć dajmy na to disco polo z rockiem, czy heavy metal z hip-hopem. Łowcy czarownic mają w tym względzie ode mnie zielone światło i zapas krzesiwa na dwa lata!

Moja Lady Jane

Oczywiście z takich prób nie tylko złe rzeczy potrafią się zrodzić (choć w większości przypadków kończy się to interwencjami odpowiednich służb mundurowo-sprzątających). Dysponuję obecnie doskonałym przykładem, który potwierdza powyższe stwierdzenie, a dodatkowo rozszerza je o jeden, niezwykle istotny czynnik: pracę zespołową.

Gdy trzy kobiety postanawiają stworzyć coś wspólnie, wiadomą sprawą jest, że „będzie się działo”. Jeśli tylko zajmowana przez nie przestrzeń nie zamieni się w miejsce zbrodni, można spodziewać się... w zasadzie wszystkiego. Nieco łatwiej wydedukować, jaki efekt przyniesie spotkanie trzech uroczych pisarek z brytyjskim poczuciem humoru. Cynthia Hand, Brodi Ashton oraz Jodi Meadows, postanowiły sprawdzić, jak też zadziała taka wybuchowa mieszanka charakterów, doświadczeń i feromonów. Na warsztat wzięły historię angielskiej monarchii, a dokładniej okres połowy XVI wieku, gdy władzę sprawowali skomercjalizowani za sprawą serialu TV (i łóżkowych ekscesów), Tudorowie.
 




„Moja lady Jane” wydawnictwa SQN, skupia się na losie Jane Grey – 16-letniej kuzynce króla Edwarda, która na skutek politycznych szachów (Aha! No i śmierci władcy przy okazji), zasiada na królewskim tronie. Długo sobie jednak biedaczka nie porządziła. Zaledwie 9 dni później Jane została zdetronizowana przez uzurpatorkę Marię, siostrę Edwarda, a następnie ścięta publicznie dla przykładu. Na kartach historii niewiele wspomina się o tym „incydencie”. Tyle w temacie faktów (podanych w formie ultrahipersuperduperuproszczonej). Przyznacie, że brzmi to dość ponuro i mało zabawnie. Tym bardziej docenicie talent wspomnianych powyżej autorek, które z tragicznej historii Jane Grey stworzyły powieść kipiącą energią, przygodą oraz skrzącą się niepowtarzalnym poczuciem humoru.

Bo tak naprawdę, to było tak: Edward rzeczywiście umiera. Zdiagnozowana krztusica niweczy plany 16-latka, który nie zdążył się nawet pocałować (najlepiej z języczkiem) z żadną niewiastą. Z uwagi na brak męskiego potomka (w sumie skoro nigdy nie dotarł nawet do „1-szej bazy”, nic dziwnego, że żadnego nie posiada), król wraz ze swym doradcą lordem Johnem Dudleyem tworzy mały podstępek. Postanawia posadzić na tronie swoją ukochaną kuzynkę – Jane Grey, którą odpowiednim dekretem (Tak ,Tak! Królowi wszystko wolno!) wydaje wpierw za mąż za syna Dudleya – Gifforda (w skrócie G.), w nadziei, że wkrótce lady Grey-Dudley będzie przy nadziei. Rudowłosa 16-latka niechętnie przystaje na wolę władcy (przy okazji nagada mu do słuchu). Zakochana po uszy w książkach Jane zniesmaczona hulaszczym trybem życia przyszłego męża, powoli oswaja się ze swym losem. Tyle, że w noc poślubną (a właściwie wraz z pierwszym promieniem słońca) odkrywa ona wielką tajemnicę G., o której dziwnym trafem nikt jej nie uprzedził. Otóż lord Dudley jest Edianinem (czyt. Ewianinem), czyli posiada wrodzoną zdolność zmieniania się w zwierzę... i na odwrót. W przypadku Gifforda los chciał, by za dnia biegał on po polach, jadł siano, jabłka, robił duże kupy i był koniem. W kraju podzielonym na zwolenników oraz przeciwników (tzw. Nieskalani) ów zachowań jest to dość ryzykowna przypadłość. W dodatku jednej z sióstr Edwarda – Marii, nie za bardzo uśmiecha się widok Jane na angielskim tronie. Cytując klasyka: „Winter is coming!” :)

Moja Lady Jane

Sami widzicie, że nie jest to typowa powieść historyczna. Może i szkielet, na którym zbudowano całość opiera się o pewne XVI-wieczne prawdy, ale nie zmienia to faktu, że mamy tutaj do czynienia z rozrywką przez duże „ROZ”. Autorkom udało się stworzyć poczytne widowisko kostiumowe, podczas lektury którego będziecie rżeć ze śmiechu. Nie trzeba w ogóle znać historycznego tła żeby dać się porwać tej szaleńczej przygodzie, gdzie nic nie jest oczywiste. Użyty w narracji język, liczne wtrącenia autorek, które wciskając niejako pauzę w środku akcji, dodają z urokiem swoje kolejne „trzy grosze”. 

Wszystko to sprawia, że „Moja lady Jane” jest niczym świeży powiew wiatru podczas upalnych dni (W Polsce tego nie uświadczymy. Cóż, taki mamy klimat!). Niewiasty będą tą książką zachwycone. Jeśli natomiast męska część czytelnicza ma pewne obiekcje, że temat trochę „babski”, bo za dużo wątków damsko-męskich, bohaterowie bez przerwy wzdychają do siebie, okładka jakaś taka kobieca... Mam dla Was dobrą wiadomość: Nie musicie czytać tej książki! Wiedzcie jednak, że ominie Was wtedy kawał naprawdę solidnej lektury z niesamowitą dawką humoru, charakternymi bohaterami z przebojową Jane na czele, optymistycznym przesłaniem oraz... zgoda – trochę przesłodzonymi niektórymi wątkami.

Nie zmienia to wcale faktu, że książkę „Moja lady Jane’’ przeczytałem z nieukrywaną radością i na jednym wdechu (no dobra: dwóch). Główni bohaterowie całkowicie skradli na ten czas mój umysł oraz wyobraźnię. A po zakończeniu lektury odłożyłem ją na półkę z przeświadczeniem, że jeszcze do niej kiedyś wrócę. Bardzo rzadka to u mnie myśl...

Dziękuję Waszej Wysokości - księgarni czytam.pl, za zaszczyt uczestnictwa w tak zacnej uczcie i możliwość poznania Wielkiego Bielucha :)