Strony

9 października 2017

Wikingowie na pokład! Zima się zbliża!

Z czym kojarzą Wam się Wikingowie? Może z serialem o takim właśnie tytule? Albo, jeśli niestraszne są Wam „diabelskie” dźwięki, z zespołem Amon Amarth, który posługuje się ów symboliką w swoim scenicznym imidżu? A może są tu jacyś miłośnicy futbolu amerykańskiego? Dla nich nazwa Minnesota Vikings nie będzie nic nieznaczącym hasłem. Kultowa seria komiksów „Thorgal”? Przykładów można mnożyć jak kogut reproduktor.

Wikingowie na pokład

Jakiekolwiek jednak odpowiedzi by nie padły, w naszych umysłach zagnieździła się wizja Wikingów jako groźnego ludu skandynawskich barbarzyńców, wypływającego swoimi drakkarami w morskie odmęty, by łupić i plądrować. Ubrani w skóry wojownicy, z obowiązkowym wyposażeniem w postaci toporów, mieczy, hełmu z rogami, logiem Thora z Avengersów oraz brody splecionej w warkocze, budzili bezsprzecznie respekt i grozę. Ale czy były to jedynie doskonałe maszyny do walki, tudzież grabieży? Wydawnictwo FoxGames postanowiło zadać kłam takim stereotypowym poglądom, ukazując Wikingów jako zaradne plemię, dla których ekonomiczne myślenie nie ograniczało się jedynie do tego, którą wioskę opłaca się najechać najpierw.
 
„Wikingowie na pokład!” to gra planszowa, w której stajemy się prawdziwymi skandynawskimi pogromcami mórz, basenów i wanien wszelakich. Naszym zadaniem będzie zgromadzić jak największe zapasy pożywienia w czasie przygotowań do kolejnej morskiej wyprawy. Drakkary już stoją zacumowane w porcie, w wiosce gwarno, podobnież na targu. Czarny wódz bystrym wzrokiem obserwuje przystań. A my zaczynamy kombinować, z której łodzi będzie najwięcej pożytku... i punktów.
 
Wikingowie na pokład


Wikingowie na pokład

Otwierając pudełko z grą z pewnością nasunie Wam się jedno słowo. Nie, nie mam na myśli (jak to zgrabnie określa córka) kury przez „wu”. BOGATO! Tak powinna brzmieć odpowiedź. Nieraz rozpływam się nad wydaniami planszówek, doceniając staranność twórców, dbałość o detale, wygodę graczy itp. Nie inaczej jest tym razem. Wszak do dyspozycji otrzymujemy wspaniałe figurki Wikingów, w których można się zakochać (jeśli jesteś jednym z bohaterów „Toy Story”). 16 postaci – po 4 w danym kolorze plus czarna figurka wodza, a do tego wielka plansza portu, 39 elementów statków (kadłuby, dzioby i rufy), 4 tarcze punktacji i żetony towarów oraz zakładów. Jest tego sporo, a wszystko wykonane, jak na „lisa Gralisa” przystało, niezwykle solidnie, starannie, z przepiękną grafiką. Gdyby gra „Wikingowie na pokład!” była kobietą, to z pewnością mocniej zabiłyby wszystkie męskie serca na jej widok. Czy jednak ów zauroczenie nie minie z chwilą, gdy dziewczę się odezwie? Sprawdźmy...

Celem każdego z graczy jest zdobycie jak największej ilości punktów z towarów oraz obstawiania. Mając do dyspozycji swoją drużynę Wikingów (4 figurki w zabawie 2-osobowej, 3 – 3 osoby, 2 – dla 4 graczy) planujemy kolejno swoje akcje, by przejąć dowództwo na poszczególnych statkach, a z odpływającego drakkara zdobyć jak najcenniejsze surowce. Tylko jak to się odbywa na planszy? Dość prosto. Cały sekret tkwi w poznaniu poszczególnych dostępnych akcji. Ale po kolei. Plansza podzielona jest na trzy strefy. W pierwszej z nich – wiosce, umieszczamy w linii nasze figurki zgodnie z instrukcją przy symbolach poszczególnych akcji. Wiking będący najbliżej pola pierwszeństwa rozpoczyna ruch, wybierając dowolną akcję poprzez ustawienie pionka po przeciwnej stronie jej symbolu. Po wykonaniu ów zadania następny w kolejce gracz decyduje się na którąś z niezajętych jeszcze akcji... i tak do końca rundy. Gdy wszystkie figurki znajdą się po tej samej stronie – rozpoczynamy kolejny etap zabawy startując od tego gracza, który jest najbliżej pola pierwszeństwa itp., itd.
 
Wikingowie na pokład


Wikingowie na pokład


Wikingowie na pokład

Głównym celem i obiektem westchnień każdej Wikingowej drużyny są łodzie, które cumują na fiordach. Jest ich łącznie 8, a każdy w początkowej fazie gry składa się z dzioba oraz 3 elementów kadłuba (każdy innego koloru). Kadłuby dodatkowo posiadają na burtach analogiczne kolorem tarcze w różnej liczbie.
Przystań stanowi miejsce, gdzie możemy położyć na jednym z kolorowych pól żeton z określoną wartością punktową przed dziobem danego drakkara. Tym samym obstawiamy, że ów kolor (drużyna tej barwy) będzie miał największą kontrolę nad wskazaną łodzią w momencie jej odpłynięcia.

Aby dana łódź mogła jednak wypłynąć, trzeba wybrać konkretną akcję („w morze!”), która spowoduje „zamknięcie” jednostki rufą. Wówczas sprawdzamy ile jest tarcz danego koloru. Ten z największą liczbą ma kontrolę nad statkiem i jako pierwszy może wybrać jeden z surowców się na nim znajdujący (jeśli wcześniej ktoś je tam umieścił). Punktują zatem Ci, którzy załapali się na surowce z danej łodzi oraz ten gracz, który poprawnie obstawił zwycięzcę na ów jednostce. Gramy dopóty, dopóki 7 z 8 łodzi zostanie wysłanych na głębokie wody, czyli jakieś 45-60 minut. Po drodze możemy rzecz jasna (a wręcz powinniśmy!) uprzykrzać życie rywalom poprzez dostępne akcje. A wśród nich znajdziemy: roszady elementami kadłuba, umieszczanie towaru na dowolnej łodzi, zwiększenie wartości surowców, obstawianie dowolnej jednostki, czy w końcu „zamknięcie” statku i jego wypłynięcie w morze.

Opcji jest wiele, sposobów na dokopanie przeciwnikom jeszcze więcej. Od nas tylko zależy, czy do „Wikingowie na pokład!” podejdziemy jako do gry familijnej, czy też stanie się ona emocjonującym polem bitwy o wpływy...

Wikingowie na pokład


Wikingowie na pokład

 
Wikingowie na pokład

Graliśmy w powyższy tytuł zarówno całą rodzinką, jak i w dwie osoby (gra przewiduje 2-4 uczestników w wieku +8 lat). Muszę stwierdzić, że „Wikingowie...” są stworzeni do rozgrywki 3-osobowej. W duecie jest nieco nudno i przewidywalnie. Wystarczy bowiem zająć dwie-trzy pozycje „pod rząd”, by całkowicie zablokować przeciwnika i pozbawić go złudzeń o zwycięstwie. W trójkę ta sztuka nie jest już taka prosta. Gra staje się bardziej dynamiczna oraz ciekawsza. Taktyka jest tu mile widziana, ale jak pokazuje doświadczenie, pójście na przysłowiowego czuja potrafi przynieść również sukces (kto nie wierzy niech zapyta naszą córkę).

Zasady nie powinny sprawić Wam większych problemów, aczkolwiek zapamiętanie możliwych akcji może zabrać nieco czasu zwłaszcza młodszym graczom. No ale od czego są rodzice, prawda? ;-) Kilka rund rozgrzewki i już małolatom wyrastają rogi, a na brodzie pojawia się piękny blond warkocz. Upewnijcie się tylko, że wszelkie przedmioty mogące imitować broń są w bezpiecznej odległości od planszy. W przeciwnym wypadku czeka Was prawdziwy najazd Wikingów, przed którym możecie się uratować jedynie szlabanem na komputer lub postawieniem małego wojownika w kącie...
Tak, czy inaczej grę gorąco polecamy, bo jest naprawdę warta bliższego poznania.  




Projekt Grajmy!