"Diamenty
są symbolem szczęścia i luksusu, choć powinny kojarzyć się z cierpieniem i
śmiercią..."
Maciej
Siembieda, "Miejsce i imię"
Czym
jest szczęście? Dla jednych zapewne synonimem życia w zdrowiu i dostatku. Inni
upatrują w nim bliskości drugiej osoby, domowego zacisza wśród kochającej
rodziny. Są też tacy, dla których szczęście to każdy kolejny przeżyty dzień.
Jak myślicie: Czyje szczęście spośród wymienionych ma większą wartość?...
Miejsce i imię - Maciej Siembieda |
Ową
zagadkę próbuje rozwiązać Maciej Siembieda w swojej najnowszej powieści pt.
"Miejsce i imię". Po niezwykle udanym debiucie na rynku wydawniczym
("444"), gdzie zostaliśmy wciągnięci w wir historii za sprawą
"Chrztu Warneńczyka" - obrazu Jana Matejki, autor kontynuuje swoje
niezwykłe poszukiwania, tym razem biorąc "na warsztat" pewien obóz
pracy na opolszczyźnie. Nie mogło zresztą być inaczej, skoro takiego właśnie
zadania podjął się pod koniec "444" Jakub Kania - prokurator IPN-u i
główna postać obu literackich odsłon.
Od
czasu "pogoni" za Warneńczykiem minęło kilka lat. W życiu Kuby zaszły
istotne zmiany. Ustatkował się, "dorobił" żony i dzieci (druga córka
w drodze), a także zrezygnował z pracy w IPN-ie na rzecz Instytutu Pamięci Jad
Waszem w Jerozolimie, dla którego teraz świadczy usługi. Jednym z powierzonych
mu zadań jest odnalezienie miejsca pochówku holenderskich Żydów przetrzymywanych
i straconych podczas wojny w obozie na Górze Świętej Anny. Zleceniodawcy chcą
bowiem oznaczyć je tablicą nagrobną, dając ofiarom należne "miejsce i
imię" (jak mówi Księga Izajasza). Niewielki obóz koncentracyjny pod
zwierzchnictwem generała SS Albrechta Schmelta, tak naprawdę okazuje się być
doskonale zamaskowaną szlifiernią diamentów, gdzie wykwalifikowanych żydowskich
pracowników dosłownie wyciąga się z wagonów kolejowych podążających z Holandii
do Auschwitz (w tamtym czasie Holandia uchodziła za światową stolicę
diamentów). Były prokurator IPN-u, wbrew własnej woli, staje zatem do wyścigu,
w którym liczy się już nie tylko pamięć pomordowanych Żydów, ale też
perspektywa odrodzenia diamentowej potęgi (za sprawą legendarnego
"czarnego szlifu" Dawida Schwartzmana), a nawet szansa na... powrót
faszyzmu.
Trudno
mi zebrać myśli, by odpowiednio podsumować i ocenić "Miejsce i imię".
Nigdy nie zgłębiałem tematyki II Wojny Światowej, pozostawiając sprawę bardziej
"zakręconym" na wszelakie militaria kolegom. Jednak po wspomnianym
debiucie w postaci "444" mój apetyt względem najnowszej powieści pana
Macieja wzrósł do tego stopnia, iż nie miało by znaczenia nawet jeśli jej akcja
działaby się w kosmosie. Z drugiej strony nie do końca wierzyłem, że można pójść
o krok dalej i stworzyć jeszcze lepszą opowieść niż tą poznaną w
"czwórkach". A jednak stało się!
Nie
wiem jak autorowi udała się owa sztuka, ale ponownie spowodował, że czytając
"Miejsce i imię", mój zachwyt wzrastał wprost proporcjonalnie do
kolejnych przeczytanych rozdziałów. Tak dobrze napisanej książki dawno nie
czytałem. Fabuła, choć rozbudowana i przeskakująca w różne ramy czasowe, ani na
chwilę nie burzy logicznej całości, pozostawiając wrażenie przemyślanego w
każdym szczególe planu. Nie ma tu żadnych luk, niedopowiedzeń, czy naciągania
czytelnika na tanią sensację. Każde zdarzenie zostaje przez autora rozliczone.
Wszystko zaś jest tak realne jak realna i przerażająca mogła być wojna.
"Diamentową"
historię obozu na Górze Świętej Anny poznajemy głównie z perspektywy dwóch
osób: Jakuba Kani (czasy współczesne) oraz Dawida Schwarzmana aka Johan Pinto,
z którym przeżywamy bezpośrednio tragiczne koleje losu przeplatane jedynie
chwilami szczęścia i ulotnej niespełnionnej miłości w świecie bez bohaterów...
Dysonans jaki względem siebie tworzą powyższe wątki, dodatkowo wzmacnia
przekaz, pozwalając czytelnikowi wczuć się w klimat ogarniętej wojną europy
robiąc to nadspodziewanie skutecznie.
"Miejsce
i imię" stanowi świadectwo tego, iż na wojnie
istnieją różne odcienie bieli i czerni. Maciej Siembieda z należytym szacunkiem
ale i reporterską prawdą uchwycił ducha jakże tragicznych wydarzeń, wzbogacając
swoją opowieść zainspirowaną faktami o wyraziste postacie z krwi i kości.
Postacie tragiczne, wielowarstwowe. Jak choćby niezwykle charakterna Teresa
Barska (kaptan ABW) i jej prawdy oczywiste - istny majstersztyk! Tak jak i cała
powieść zresztą...
Ogromnie
dziękuję autorowi i wydawnictwu Wielka Litera za przedpremierowy egzemplarz
recenzencki. książki.