Strony

9 marca 2018

Miejsce i imię, czyli diamentowy Siembieda



"Diamenty są symbolem szczęścia i luksusu, choć powinny kojarzyć się z cierpieniem i śmiercią..."
                                                                                                                                 
                                                                                                                       Maciej Siembieda, "Miejsce i imię"

Czym jest szczęście? Dla jednych zapewne synonimem życia w zdrowiu i dostatku. Inni upatrują w nim bliskości drugiej osoby, domowego zacisza wśród kochającej rodziny. Są też tacy, dla których szczęście to każdy kolejny przeżyty dzień. Jak myślicie: Czyje szczęście spośród wymienionych ma większą wartość?...

Miejsce i imię - Maciej Siembieda

Przyszło nam żyć w czasach ogólnopojętego dobrobytu i rozwoju. Wszystko mamy podane na wyciągnięcie ręki, a jedynym ograniczeniem pozostaje zasobność naszego portfela. I niezwykle trudno jest dziś sobie wyobrazić by mogło być inaczej. Tymczasem zaledwie 80 lat temu, nasi dziadkowie, rodacy (oraz inni obywatele świata) przeżywali swoiste piekło na ziemi, jakie zgotowała im II Wojna Światowa. Karty historii, ramię w ramię z ostatnimi naocznymi świadkami, nie pozwalają nam zapomnieć o tej niewyobrażalnej tragedii, która zrodziła się z czystej nienawiści względem jednej nacji - Żydów. Na przestrzeni lat wiele spraw związanych z Holocaustem zostało na szczęście odkrytych i wyjaśnionych (choć jak dobrze wiemy, echa obozów zagłady nie umilkły całkowicie). Istnieją jednak wątki, które po dziś dzień owiane są mgłą tajemnicy. Jak choćby pewna domniemana działalność w jednym z hitlerowskich obozów pracy na Górze Świętej Anny (Annaberg).
 
Ową zagadkę próbuje rozwiązać Maciej Siembieda w swojej najnowszej powieści pt. "Miejsce i imię". Po niezwykle udanym debiucie na rynku wydawniczym ("444"), gdzie zostaliśmy wciągnięci w wir historii za sprawą "Chrztu Warneńczyka" - obrazu Jana Matejki, autor kontynuuje swoje niezwykłe poszukiwania, tym razem biorąc "na warsztat" pewien obóz pracy na opolszczyźnie. Nie mogło zresztą być inaczej, skoro takiego właśnie zadania podjął się pod koniec "444" Jakub Kania - prokurator IPN-u i główna postać obu literackich odsłon.

 
Miejsce i imię -Maciej Siembieda

Od czasu "pogoni" za Warneńczykiem minęło kilka lat. W życiu Kuby zaszły istotne zmiany. Ustatkował się, "dorobił" żony i dzieci (druga córka w drodze), a także zrezygnował z pracy w IPN-ie na rzecz Instytutu Pamięci Jad Waszem w Jerozolimie, dla którego teraz świadczy usługi. Jednym z powierzonych mu zadań jest odnalezienie miejsca pochówku holenderskich Żydów przetrzymywanych i straconych podczas wojny w obozie na Górze Świętej Anny. Zleceniodawcy chcą bowiem oznaczyć je tablicą nagrobną, dając ofiarom należne "miejsce i imię" (jak mówi Księga Izajasza). Niewielki obóz koncentracyjny pod zwierzchnictwem generała SS Albrechta Schmelta, tak naprawdę okazuje się być doskonale zamaskowaną szlifiernią diamentów, gdzie wykwalifikowanych żydowskich pracowników dosłownie wyciąga się z wagonów kolejowych podążających z Holandii do Auschwitz (w tamtym czasie Holandia uchodziła za światową stolicę diamentów). Były prokurator IPN-u, wbrew własnej woli, staje zatem do wyścigu, w którym liczy się już nie tylko pamięć pomordowanych Żydów, ale też perspektywa odrodzenia diamentowej potęgi (za sprawą legendarnego "czarnego szlifu" Dawida Schwartzmana), a nawet szansa na... powrót faszyzmu.

Trudno mi zebrać myśli, by odpowiednio podsumować i ocenić "Miejsce i imię". Nigdy nie zgłębiałem tematyki II Wojny Światowej, pozostawiając sprawę bardziej "zakręconym" na wszelakie militaria kolegom. Jednak po wspomnianym debiucie w postaci "444" mój apetyt względem najnowszej powieści pana Macieja wzrósł do tego stopnia, iż nie miało by znaczenia nawet jeśli jej akcja działaby się w kosmosie. Z drugiej strony nie do końca wierzyłem, że można pójść o krok dalej i stworzyć jeszcze lepszą opowieść niż tą poznaną w "czwórkach". A jednak stało się!

Nie wiem jak autorowi udała się owa sztuka, ale ponownie spowodował, że czytając "Miejsce i imię", mój zachwyt wzrastał wprost proporcjonalnie do kolejnych przeczytanych rozdziałów. Tak dobrze napisanej książki dawno nie czytałem. Fabuła, choć rozbudowana i przeskakująca w różne ramy czasowe, ani na chwilę nie burzy logicznej całości, pozostawiając wrażenie przemyślanego w każdym szczególe planu. Nie ma tu żadnych luk, niedopowiedzeń, czy naciągania czytelnika na tanią sensację. Każde zdarzenie zostaje przez autora rozliczone. Wszystko zaś jest tak realne jak realna i przerażająca mogła być wojna.

"Diamentową" historię obozu na Górze Świętej Anny poznajemy głównie z perspektywy dwóch osób: Jakuba Kani (czasy współczesne) oraz Dawida Schwarzmana aka Johan Pinto, z którym przeżywamy bezpośrednio tragiczne koleje losu przeplatane jedynie chwilami szczęścia i ulotnej niespełnionnej miłości w świecie bez bohaterów... Dysonans jaki względem siebie tworzą powyższe wątki, dodatkowo wzmacnia przekaz, pozwalając czytelnikowi wczuć się w klimat ogarniętej wojną europy robiąc to nadspodziewanie skutecznie.

"Miejsce i imię" stanowi świadectwo tego, iż na wojnie istnieją różne odcienie bieli i czerni. Maciej Siembieda z należytym szacunkiem ale i reporterską prawdą uchwycił ducha jakże tragicznych wydarzeń, wzbogacając swoją opowieść zainspirowaną faktami o wyraziste postacie z krwi i kości. Postacie tragiczne, wielowarstwowe. Jak choćby niezwykle charakterna Teresa Barska (kaptan ABW) i jej prawdy oczywiste - istny majstersztyk! Tak jak i cała powieść zresztą...

Ogromnie dziękuję autorowi i wydawnictwu Wielka Litera za przedpremierowy egzemplarz recenzencki. książki.