Jestem
samobójcą. Nie to, że życie mi zbrzydło, czy brak mi jakiegoś konkretnego
bodźca do podejmowania codziennych wyzwań. Na tym polu jest wprost przeciwnie.
Chodzi bardziej o temat, który postanowiłem niedawno zgłębić. A jest nim "Instrukcja obsługi kobiety". Tajemnica
przekazywana ustnie od zarania dziejów. Święty Graal, którego zdobycie
oznaczałoby spełnienie wszelkich marzeń i spokój ducha. Wreszcie żywioł, który
ujarzmić potrafi jedynie wielce wtajemniczona jednostka namaszczona przez
Mistrza.
My –
chłopaki, faceci, mężczyźni, duże dzieci (niepotrzebne skreślić) mamy dość
mylne poczucie iż dzierżymy władzę i rządzimy światem. Do takich wniosków
zdołałem dotrzeć sam, obserwując otaczających mnie ludzi. Powód? Jeśli miałbym
opisać jednym słowem współczesnego mężczyznę, byłby to przymiotnik „rozmemłany”
(bez urazy dla tych wszystkich wyjątków potwierdzających regułę). Myślcie teraz,
czy mam rację, czy też nie, a ja na tym temat zakończę. Bohaterem dzisiejszej
rozprawy jest bowiem kobieta.
„Instrukcja
obsługi kobiety” (patronat czytam.pl), to książka, w której postanowiono
skonfrontować wiekowe niekiedy stereotypy z obrazem współczesnej pani,
dziewczyny, kobiety (niepotrzebne skreślić). Dwie autorki: Katarzyna Miller
(psycholożka, psychoterapeutka) oraz Suzan Giżyńska (reżyserka copywriter), w
bardzo luźnej rozmowie próbują nakreślić czytelnikom drogę
do zrozumienia (a przynajmniej próby ogarnięcia) kobiecości.
Mechanizmów, które
kierują poczynaniami naszych piękniejszych połówek jabłka. A że obie panie posiadają
dość duże doświadczenie w temacie (pomijając oczywisty fakt, że obie są
kobietami), rysuje się przed nami – mężczyznami szansa na zdobycie niebywale
cennej wiedzy. Bo czy umiejętność rozbrojenia tykającej bomby nie jest warta
poświęcenia kilku godzin na lekturę? Nawet jeśli ostatecznie nie uda Wam się
przeciąć odpowiedniego kabelka, a nieunikniony wybuch odrzuci Wasze ciało na
niewygodną kanapę w salonie (gdzie spędzicie kilka kolejnych nocy), to
przynajmniej będziecie wiedzieć dlaczego przygotowano ów zamach i które
ugrupowanie za nie odpowiada (np. Zazdrosny Ruch Oporu, Niedopieszczone Berety,
czy Niedoceniane Pantery). Trzeba jednak wpierw sięgnąć po książkę.
Pod
względem merytorycznym „Instrukcja obsługi kobiety” prezentuje się całkiem
nieźle, a ja niewiele mam jej do zarzucenia. Autorki analizują konkretne
przypadki kliniczne (życiowe w sensie), starając się dać czytelną odpowiedź na
dany problem. Żeby była jasność: nie są to gotowe rozwiązania wszelakich
kłopotów Kowalskiej i Kowalskiego, a jedynie sugestie mające pomóc w
nakierowaniu na właściwą drogę. Zamiast grożenia moralizatorskim palcem jest
zatem wyciągnięta ręka z hasłem „Chodź, zobacz czy może tutaj nie tkwi
problem”. Podoba mi się takie podejście.
Można natomiast odnieść wrażenie, że tytuł mimo wszystko skierowany jest
bardziej dla kobiet niż mężczyzn. Zawarte w książce afirmacje (czyli takie
hasła pobudzające pozytywne myślenie) ewidentnie bowiem odnoszą się do naszych
pięknych partnerek życiowych (i wszystkich tych dzikich, nieudomowionych skarbów,
hasających po łąkach). Niemniej uważam, że żadnemu mężczyźnie nie stanie się
krzywda jeśli zapozna się z drugą stroną partnerskiego medalu. Wprost
przeciwnie! Tutaj ewentualny zysk znacznie przewyższy straty. Zwłaszcza, że
sprawy dotyczą przecież najważniejszych osób w naszym życiu.
Instrukcja obsługi kobiety |
„Instrukcja
obsługi kobiety”, to książka, która przybliża kobiecy świat. Pozwala zrozumieć
wiele, a także daje szansę przeciwdziałania niektórym niepotrzebnym sytuacjom. Pomimo
kilku „zgrzytów”, na jakie natknąłem się podczas lektury, uważam ten tytuł za ważny
i potrzebny. Bo kobiety to bardzo złożone mechanizmy. Są jak najnowszy model
smartfonu, z tymi wszystkimi aplikacjami, funkcjami itp. Do takich urządzeń
należy podchodzić z rozwagą, poznawać możliwości, dopieszczać aktualizacjami.
Nie to co my – Nokie 3310. Mimo, iż bardziej odporni oraz dłużej „na chodzie”,
nie mamy poza podstawowymi funkcjami aż tak wiele do zaoferowania, a na
pocieszenie pozostaje nam jedynie wąż... :)
czytam.pl |