Strony

25 maja 2018

Zwykły Rodzinny weekend

„Gdy emocje już  opadną, jak po wielkiej bitwie kurz...”, śpiewał (i nadal to robi!) niepokonany Grzegorz „nawet jak wyłysieję, to będę nosił długie włosy” Markowski. Z ów pieśnią na ustach rozpoczął się dla naszej Zwykłej Rodzinki bieżący tydzień. Nie żebyśmy przez ostatnie trzy tygodnie balowali! Choć „swoją” Komunię Świętą mieliśmy kilkanaście dni temu, to po drodze zahaczyliśmy o dwie inne podobne uroczystości, które rozegrały się w rodzinnych i zaprzyjaźnionych kręgach. Było więc dużo siedzenia, jedzenia, rozmawiania, jeżdżenia i przeżywania. A wszystko to w pięknych okolicznościach prażącego skórę słoneczka, które każdorazowo dopisywało, składając raz po raz swój autograf na odsłoniętych częściach ciała gawiedzi (i ku uciesze producentów jogurtów naturalnych). 

pixabay

Tym oto sposobem zbliżający się (tylko czemu tak chol...e wolno?!) weekend będzie naszą pierwszą wolną majówką. Już się nie mogę doczekać! Co ja zrobię z tą bezczelną ilością wolnego czasu? Pomijając przypadający w sobotę Dzień Matki, imprezę urodzinową organizowaną przez koleżanki córki (choć doskonale wiemy kto musi w takim przedsięwzięciu sięgać do portfela) oraz popołudniowy dyżur Zwykłej Matki w pracy, który po podstawieniu w miejscu „x” mnie – Zwykłego Taty daje wynik równy: ZOSTAJESZ W SOBOTĘ Z NIEUMIEJĄCYM SIĘ SAMOTNIE BAWIĆ DZIECKIEM, resztę czasu mogę sobie spędzić jak chcę! Jupi! Mam tylko nadzieję, że wytrzymam dłużej niż zazwyczaj. Może nawet zaszaleję i położę się spać o 23:00? Na samą myśl mam już gęsią skórkę – szaleńcze ty... 
 
A przecież nie wspomniałem jeszcze ani słowa o niedzieli. No cóż za laba! Oczywiście najpierw trzeba będzie, jak przystało na chcących się ciągle oświecać chrześcijan, pójść do kościoła. Teraz motorem napędowym jest nasza świeżo upieczona komunistka, dla której możliwość podejścia po komunię „razem z innymi ludźmi” jest póki co niebywałym przywilejem oraz zaszczytem. I niech jej tak jak najdłużej zostanie, proszę! Potem wypadało by uczcić czymś słodkim, a zarazem niezdrowym imieninki Zwykłej Matki. Tak, tak moi drodzy! Może nie znajdziecie tego w każdym kalendarzu, ale fakty są takie, że tego dnia są imieniny Zwykłej.
„Niechaj nikt odtąd nie pyta,
jak długa i szeroka Rzeczpospolita,
kiedy dzień ów jest w roku,
...bo Cię widelcem pozbawię wzroku”
:)
 
Jeśli dopisze pogoda (a wszystko na to wskazuje, że tak), niedzielne popołudnie spędzimy na świeżym powietrzu. Choć pojęcie „świeże” zalatuje mi dość mocno zdechłym śledziem. Od kilku dni bowiem ktoś regularnie sypie mi do oczu piasek, pakuje do nosa łaskoczące jak nie wiem co piórka, a gardło polewa żrącą substancją. Ten osobnik to alergia! Dołóżmy do tego piaszczystą drogę przy domu, z której po przejechaniu auta unoszą się tumany piachu i kurzu zdolne zasłonić katedrę w Notre Dame. Taką miksturę ostatnio wdychamy niestety. Hmmm... Gdy teraz o tym myślę, zaczyna do mnie docierać dlaczego w okresie letnim więcej pijemy wody, soków itd. Trzeba przecież czymś popić ten piach i pyłki, co nie?

No więc co będziemy robić nieograniczeni czterema ścianami oraz odcięci (z wyboru) od sieci Wi-Fi? Pewnie jakaś niedaleka wycieczka rowerowa, kilka rozgrywek badmintona, skoki na trampolinie, strzelanie goli (tudzież bronienie). Każdy pomysł dobry, byle tylko nie słyszeć sławetnego: „Mamo! Tato! Nudzę się!”. Nic w tym jednak straconego. Wszak uwielbiam przebywać ze swoją Zwykłą Rodzinką. Nawet jeśli nie mam akurat ochoty na któryś z ich pomysłów spędzenia wspólnie czasu, to i tak lubię być w pobliżu. 

Poza tym nadal pozostaje cały wieczór tylko dla mnie! Pod warunkiem, że córka pójdzie spać o „normalnej” godzinie, a ja zapodam sobie dożylnie jakiś zalegalizowany przez państwo mocny środek pobudzający (są w ogóle takowe??). Szalenie do 23:00 raczej nie wchodzi już w grę, gdyż dnia następnego trzeba stawić się o umówionej nieludzko wczesnej porze w stałym miejscu na randce z szefem...
W taki oto sposób minie mój pierwszy wolny postkomunistyczny weekend, dodając kolejne ogniwo do kręgu życia, o którym tak pięknie śpiewał Sir Elton w „Królu Lwie”. Tylko dlaczego to mnie zawsze przypada rola guźca Pumby?