Cześć! Nazywam
się Zwykły Tata i jestem książkoholikiem. Sam dokładnie nie wiem kiedy zaczęły
się pierwsze tego objawy. Jak przez mgłę pamiętam, iż już w kołysce walały się
pod kołderką rozmaite książeczki o tekturowych kartkach, a każdy spacer „do miasta”
kończył się wizytą w jedynej księgarni, gdzie wprost wchłaniałem nosem zapach
tuszu drukarskiego. Stąd uszkodzona przegroda w nosie (ale skoro jej nie widać to
się nie przejmuję). Przeczytałem wszystkie lektury szkolne. Również te, których
treści nie sposób zrozumieć. Na szczęście poloniści służyli pomocą i zawsze
mówili co mam na temat danego tytułu myśleć. Dorosłość zaś to dla mnie
książkowa rozpusta. Ogromny plac zabaw, w którym mogę pławić się, wybrzydzać i
zachwycać do woli. Czytam więc i recenzuję. Recenzuję i czytam. Myślałem, że
ten stan trwać będzie w nieskończoność. Aż tu dnia pewnego wydawnictwo Edipress
przysłało mi „Śmierć w blasku fleszy”...i nabój.
Śmierć w blasku fleszy, czyli po prostu Alek |
„Śmierć
w blasku fleszy” to dziesiąta powieść Rogozińskiego i pierwsza dla wydawnictwa
Edipresse. Mamy więc doświadczenie i debiut za jednym zama... tzn. podejściem
(zaczynam już świrować z tego zdenerwowania). W takich okolicznościach wydawać
by się mogło, że możemy mieć zatem do czynienia z nowym otwarciem. Otóż nic
bardziej mylnego. Alek Rogoziński jest tylko jeden, a jego powieści są tak
charakterystyczne jak logo McDonalds’a. Z tą różnicą, że po wizycie w świecie
stworzonym przez autora nie będziecie czuć zgagi i niestrawności, a jedynie
radość oraz satysfakcję z dobrze zagospodarowanego czasu. No chyba, że nie
lubicie się śmiać...
Historia
przedstawiona w „Śmierci...” kręci się wokół pewnego pokazu mody, będącego
przyczynkiem tragicznych wydarzeń, a dalej śledztwa podjętego przez głównych
bohaterów. Mariusz „Mario” Kosek wraz ze wspólniczką: Dominiką „Miśką” Szustek
organizują imprezę, która na długi czas ma przyćmić swym blaskiem całą modową
Polskę. W końcu jeśli angażuje się do przedsięwzięcia królową krajowego świata
modelingu, a z samego JuEsEj sprowadza gwiazdę wybiegów, to sukces wydaje się
tylko formalnością. Oczywiście, jak to zwykle u Alka bywa, pokaz sezonu staje
się areną niezwykle wyrafinowanego morderstwa jednej z modelek. Od tego momentu
stajemy się współuczestnikami śledztwa prowadzonego przez dwójkę wspomnianych
bohaterów oraz... „ukochanej” mamusi Miśki – miłośniczki dyscypliny sportu pt.
„wbijanie szpil (Dominice) na czas”, a także chodzącej skarbnicy ciechanowskich
plotek. Z taką mieszanką wybuchową charakterów nie sposób się nudzić. Kolejne
strony znikają niczym monety w rękach magika, zaś zakończenie może dać
czytelnikowi poczucie satysfakcji. Acha, byłbym zapomniał! „Śmierć w blasku
fleszy” jest zabójczo zabawna (ech, znów ten niefortunny dobór słów).
Alek
Rogoziński przyzwyczaił czytelników do kilku rzeczy. Są to: zabawne
przekolorowane postacie, śmieszne dialogi nasączone licznymi anegdotami i
odniesieniami do rodzimego światka szołbiznesu, obowiązkowa charakterystyka
bohaterów na wstępie, która nieraz ratowała mnie przed przykrą dolegliwością
zwaną „ale o co chodzi?” (to dlatego po 1,5 sezonach zaprzestałem oglądania
„Gry o tron”), czy w końcu subtelne wątki detektywistyczne bazujące na dedukcji
oraz dialogach, stroniące zaś od makabry i zbędnej przemocy. „Śmierć w blasku
fleszy” jawi się tym samym jako kwintesencja twórczości Alka Rogozińskiego.
Znajdziecie tu bowiem to wszystko o czym napisałem powyżej, w gratisie
otrzymując natychmiastową poprawę humoru oraz możliwość stania się panną Marple
lub Sherlockiem Holmesem (wedle upodobań i preferencji).
Żeby
nie było aż tak kolorowo, można rzecz jasna mieć pewne zastrzeżenia jak choćby do
nieco zbyt grubych nici, którymi uszyto intrygę, czy długości powieści (umówmy
się, że te 300 stron niektórzy „łykają” przed obiadem), ale nie zmieni to
faktu, że „Śmierć w blasku fleszy” potwierdza wysoką pozycję Alka Rogozińskiego
w literackim porcie co Komedia Kryminalna się zowie. Widać, że autor nadal
świetnie bawi się podczas żmudnego procesu twórczego i chwała mu za to.
Zresztą trzymając w dłoni załączony do książki prezent, trudno o inną opinię jak powyższa. Bo ja bardzo lubię prezenty. Łubu-dubu, łubu-dubu... :)
Zresztą trzymając w dłoni załączony do książki prezent, trudno o inną opinię jak powyższa. Bo ja bardzo lubię prezenty. Łubu-dubu, łubu-dubu... :)