Strony

20 marca 2019

Śmierć w blasku fleszy, czyli po prostu Alek

Cześć! Nazywam się Zwykły Tata i jestem książkoholikiem. Sam dokładnie nie wiem kiedy zaczęły się pierwsze tego objawy. Jak przez mgłę pamiętam, iż już w kołysce walały się pod kołderką rozmaite książeczki o tekturowych kartkach, a każdy spacer „do miasta” kończył się wizytą w jedynej księgarni, gdzie wprost wchłaniałem nosem zapach tuszu drukarskiego. Stąd uszkodzona przegroda w nosie (ale skoro jej nie widać to się nie przejmuję). Przeczytałem wszystkie lektury szkolne. Również te, których treści nie sposób zrozumieć. Na szczęście poloniści służyli pomocą i zawsze mówili co mam na temat danego tytułu myśleć. Dorosłość zaś to dla mnie książkowa rozpusta. Ogromny plac zabaw, w którym mogę pławić się, wybrzydzać i zachwycać do woli. Czytam więc i recenzuję. Recenzuję i czytam. Myślałem, że ten stan trwać będzie w nieskończoność. Aż tu dnia pewnego wydawnictwo Edipress przysłało mi „Śmierć w blasku fleszy”...i nabój.

Śmierć w blasku fleszy, czyli po prostu Alek
Śmierć w blasku fleszy, czyli po prostu Alek

„No dobra. Tylko spokojnie” – pomyślałem. Jako, że perspektywa zlokalizowania wieczorową porą czerwonej kropki lasera na swoim czole nie należy do zbyt komfortowych uczuć, w obliczu tego jasnego przekazu postanowiłem, że jakkolwiek nie spodoba mi się najnowsza powieść Alka, nie dam tego po sobie poznać. W końcu życie recenzenta jest tu priorytetem. Szybko założyłem gumowe rękawiczki i nieśmiało sięgnąłem po książkę. Upewniwszy się, że publikacja nie ukrywa w swym wnętrzu żadnych podejrzanych substancji sypkich, zacząłem czytać.
 
„Śmierć w blasku fleszy” to dziesiąta powieść Rogozińskiego i pierwsza dla wydawnictwa Edipresse. Mamy więc doświadczenie i debiut za jednym zama... tzn. podejściem (zaczynam już świrować z tego zdenerwowania). W takich okolicznościach wydawać by się mogło, że możemy mieć zatem do czynienia z nowym otwarciem. Otóż nic bardziej mylnego. Alek Rogoziński jest tylko jeden, a jego powieści są tak charakterystyczne jak logo McDonalds’a. Z tą różnicą, że po wizycie w świecie stworzonym przez autora nie będziecie czuć zgagi i niestrawności, a jedynie radość oraz satysfakcję z dobrze zagospodarowanego czasu. No chyba, że nie lubicie się śmiać...

 
Śmierć w blasku fleszy, czyli po prostu Alek
Śmierć w blasku fleszy, czyli po prostu Alek

Historia przedstawiona w „Śmierci...” kręci się wokół pewnego pokazu mody, będącego przyczynkiem tragicznych wydarzeń, a dalej śledztwa podjętego przez głównych bohaterów. Mariusz „Mario” Kosek wraz ze wspólniczką: Dominiką „Miśką” Szustek organizują imprezę, która na długi czas ma przyćmić swym blaskiem całą modową Polskę. W końcu jeśli angażuje się do przedsięwzięcia królową krajowego świata modelingu, a z samego JuEsEj sprowadza gwiazdę wybiegów, to sukces wydaje się tylko formalnością. Oczywiście, jak to zwykle u Alka bywa, pokaz sezonu staje się areną niezwykle wyrafinowanego morderstwa jednej z modelek. Od tego momentu stajemy się współuczestnikami śledztwa prowadzonego przez dwójkę wspomnianych bohaterów oraz... „ukochanej” mamusi Miśki – miłośniczki dyscypliny sportu pt. „wbijanie szpil (Dominice) na czas”, a także chodzącej skarbnicy ciechanowskich plotek. Z taką mieszanką wybuchową charakterów nie sposób się nudzić. Kolejne strony znikają niczym monety w rękach magika, zaś zakończenie może dać czytelnikowi poczucie satysfakcji. Acha, byłbym zapomniał! „Śmierć w blasku fleszy” jest zabójczo zabawna (ech, znów ten niefortunny dobór słów).

Alek Rogoziński przyzwyczaił czytelników do kilku rzeczy. Są to: zabawne przekolorowane postacie, śmieszne dialogi nasączone licznymi anegdotami i odniesieniami do rodzimego światka szołbiznesu, obowiązkowa charakterystyka bohaterów na wstępie, która nieraz ratowała mnie przed przykrą dolegliwością zwaną „ale o co chodzi?” (to dlatego po 1,5 sezonach zaprzestałem oglądania „Gry o tron”), czy w końcu subtelne wątki detektywistyczne bazujące na dedukcji oraz dialogach, stroniące zaś od makabry i zbędnej przemocy. „Śmierć w blasku fleszy” jawi się tym samym jako kwintesencja twórczości Alka Rogozińskiego. Znajdziecie tu bowiem to wszystko o czym napisałem powyżej, w gratisie otrzymując natychmiastową poprawę humoru oraz możliwość stania się panną Marple lub Sherlockiem Holmesem (wedle upodobań i preferencji).

 
Śmierć w blasku fleszy, czyli po prostu Alek
Śmierć w blasku fleszy, czyli po prostu Alek

Żeby nie było aż tak kolorowo, można rzecz jasna mieć pewne zastrzeżenia jak choćby do nieco zbyt grubych nici, którymi uszyto intrygę, czy długości powieści (umówmy się, że te 300 stron niektórzy „łykają” przed obiadem), ale nie zmieni to faktu, że „Śmierć w blasku fleszy” potwierdza wysoką pozycję Alka Rogozińskiego w literackim porcie co Komedia Kryminalna się zowie. Widać, że autor nadal świetnie bawi się podczas żmudnego procesu twórczego i chwała mu za to.
Zresztą trzymając w dłoni załączony do książki prezent, trudno o inną opinię jak powyższa. Bo ja bardzo lubię prezenty. Łubu-dubu, łubu-dubu...
:)