Recenzję
czas zacząć! Niby nic w tym niezwykłego. Wszak każdy może zostać recenzentem, a
także kucharzem, aktorem, piosenkarzem... Taki mamy zdolny naród. Ja jednak nie
w tym sensie rzucam takowym hasłem. Długo bowiem trwało zanim przebiłem się
przez ścianę przeciwności, ocean rozproszeń oraz górę absurdów, zafundowanych
nam ostatnimi czasy przez znaną wszystkim sytuację. Teraz żałuję, że kazałem Brandonowi
Mullowi tak długo na siebie czekać. Mądry Polak po szkodzie jak widać. Nadszedł
jednak dzień, gdy przewróciwszy ostatnią stronę z westchnieniem satysfakcji,
ale też trochę małym żalem odłożyłem książkę na półkę. O jakim tytule mowa?
„Smocza Straż: Pan Widmowej Wyspy”, czyli trzeci tom przygód bohaterów znanych
wszystkim z serii „Baśniobór”.
Smocza straż atakuje po raz trzeci |
Problem z
tego typu książkami (czyli kolejnymi częściami serii) jest taki, że ciężko opisać
ich treść nie zdradzając przy okazji zbyt wielu informacji tym, którzy dopiero
chcą zacząć przygodę, w tym przypadku ze „Smoczą Strażą”. Spróbuję zrobić to
jednak najdelikatniej jak potrafię, czyli zgodnie z zasadą „szybko zerwanego
plastra”.
Seth Sorenson stracił wspomnienia. Błądząc wśród własnych myśli daje się omamić i zmanipulować przez Ronodina – mrocznego jednorożca, który pod pretekstem wzięcia chłopaka pod swoją pieczę (Seth jest zaklinaczem cieni) sprowadza go do Podkróla – władcy Podziemnej Dziedziny, który więzi naszego bohatera. Wyznacza mu przy tym niezwykle niebezpieczną misję odnalezienia Wiecznokwiatu, dającego... a jakże, jeszcze większą władzę nad światem, w tym smoczymi azylami.
W tym samym czasie Kendra nie ustaje w trudzie by odnaleźć brata i jednocześnie utrzymać w ryzach Twierdzę Czarnodół, będącą główną warownią Gadziej Opoki – miejsca, w którym trwa wojna wypowiedziana przez króla smoków Celebranta. Wraz z nieodłącznymi sprzymierzeńcami i kuzynostwem staje do nierównej walki, by ostatecznie znaleźć chwilę oddechu na Sierpowej Lagunie – kolejnym ze smoczych azyli. To tam rozegra się niezwykle ważna bitwa z tytułowym Panem Widmowej Wyspy. Najpierw jednak trzeba odnaleźć ów tajemnicze miejsce. Czy bohaterom się to uda? Czy ścieżki Setha i Kendry znów się przetną? Możecie być pewni, że Brandon Mull zadba o Wasze emocje i zagra nieraz na nosie nieuważnych czytelników.
W
trzeciej części „Smoczej Straży” dzieje się bardzo dużo. Każdy rozdział
dostarcza nam nowych informacji, lokacji, bohaterów. W pewnym momencie
odniosłem wrażenie, że autor nieco „przegina” z ilością wprowadzanych postaci.
Wygląda to też trochę na zasadzie „żeby przejść dalej trzeba znaleźć/spotkać
tego, czy tamtego, względnie zdobyć jakiś przedmiot”. Trochę jak w grze
komputerowej. Jest to jednak jedyny zarzut jaki mogę postawić temu tytułowi.
Każdy miłośnik przygody i baśni odnajdzie tu bowiem wszystkie elementy do
czytelniczej nirwany. Akcja gna niczym rollercoaster, by po zakończeniu lektury
wywołać w naszych głowach jedną myśl: „JUŻ KONIEC?!”. A to chyba najlepsza
rekomendacja dla powieści, nie sądzicie?
Tak jak
można było przypuszczać „Smocza Straż: Pan Widmowej Wyspy” kończy jeden wątek,
by już przygotować nas na kolejny, na który niestety będziemy musieli
cierpliwie poczekać kilka niemiłosiernie długich miesięcy. Drogi autorze –
pamiętaj, że czytelnicy czekają! Wakacje proszę zaplanować w innym terminie...