Jaką mamy pogodę za oknami każdy widzi. Białe Święta stają się powoli tak niespotykanym zjawiskiem jak jednorożce, czy wróżki. Chyba, że przeniesiemy się w góry. Ale wówczas istnieje ryzyko, że mogłoby zabraknąć dla wszystkich miejsca. Wobec tego pozostaje nam tkwić w miastach oraz wsiach i samemu ubarwiać otaczającą nas rzeczywistość. My – Zwykła Rodzinka, postanowiliśmy na ten przykład przenieść się na wyspę. Albo lepiej na kilkadziesiąt różnych wysp, gdzie niestraszne są odmrożenia i katar. Stało się to możliwe za sprawą gry „Papua”, która dzięki wydawnictwu Egmont zagościła na naszym gejmingowym stole.
Papua, czyli egzotyczne wyspy dla wszystkich
Od jakiegoś czasu poszukiwaliśmy gry prostej, a zarazem wciągającej. Takiej, przy której można miło spędzić czas całą rodziną. „Papua” okazała się pod tym względem strzałem w dziesiątkę. Choć z pozoru nic na to nie wskazywało. Oto bowiem otrzymaliśmy pokaźnych rozmiarów pudełko z piękną grafiką, mieniącą się pod światło wszystkimi kolorami tęczy. Bogata zawartość zestawu również nie zwiastowała szybkiego wprowadzenia do świata gry. 32 dwustronne plansze zadań, 52 kafelki mostów (po 13 sztuk w jednym z 4 kolorów), spinner, żetony bonusowe, plansza punktacji, pionki, kostka – przyznacie sami, że elementów jest dość sporo. Pierwszy zwiastun nadziei pojawił się w postaci instrukcji, która została zawarta na dosłownie dwóch stronach. Ciekawość ma osiągnęła punkt krytyczny...
„Papua” to propozycja przeznaczona dla 2-4 graczy w wieku +10 lat, choć i nieco mniejsi miłośnicy planszówek powinni sobie poradzić w łatwiejszym wariancie gry. Całość graficznie nawiązuje do tytułowego archipelagu wysp, a więc jest niezwykle kolorowo, lazurowo oraz radośnie. Wszystkie elementy wykonano niezwykle precyzyjnie, zaś szata graficzna z pewnością przypadnie do gustu estetom. Zadbano nawet o taki aspekt jak tłoczenia w pudełku, gdzie można umieścić poszczególne składowe gry bez obaw, że będą one się „ganiać” po całym opakowaniu. Największym dla nas zaskoczeniem okazała się zaś sama rozgrywka. Niezwykle łatwa i... nieoczywista zarazem.
Papua, czyli egzotyczne wyspy dla wszystkich
Papua, czyli egzotyczne wyspy dla wszystkich
Papua, czyli egzotyczne wyspy dla wszystkich
Papua, czyli egzotyczne wyspy dla wszystkich
Papua, czyli egzotyczne wyspy dla wszystkich
Celem gry
jest połączenie za pomocą mostów/kafelków czterech wysp na planszach zadań z
wylosowaną uprzednio drogą startową. Kto zrobi to najszybciej krzyczy „Papua!”
i zgarnia największą liczbę punktów (plus losuje żeton bonusowy). Jako, że ów
żetonów jest 8 – gra trwa tyleż rund, po których podlicza się zdobyte punkty. I
już! Prościej się chyba nie da.
Oczywiście jest to bardzo ogólny zarys mechaniki. Należało by dodać, iż
pozostali gracze również otrzymują punkty za tyle wysp ile udało im się prawidłowo
połączyć, po każdej rundzie losuje się nową planszę zadań z innym układem wysp,
a dla wprawionych w bojach przewidziano wariant trudniejszy, gdzie w układaniu
mostu przeszkadzają nam góry wulkaniczne. Z drugiej strony przygotowano także
uproszczone zasady dla młodszych „wyspiarzy”. Podane zasady i tak nie
wyczerpują tematu, gdyż podobnych smaczków jest tu zdecydowanie więcej.
Najistotniejsze jest jedno: grę opanowuje się błyskawicznie, zaś tłumaczenie
zasad dawno nie było dla mnie tak przyjemne (cierpliwość Zwykłej Matki tym
razem nie została wystawiona na próbę).
Wydawać by się mogło, że kombinowanie połączone z szybkim myśleniem postawi Zwykłą Córkę na z góry straconej pozycji. Eeee... Nic z tych rzeczy. Już podczas pierwszej rozgrywki w „Papuę” skopała tyłek mnie i żonie do tego stopnia, że zacząłem się zastanawiać, „czy nadal chce mi się w to grać”. Oczywiście, że chciało! Bo to naprawdę rewelacyjna zabawa. Skojarzenia z kultowym „Ubongo” są tu jak najbardziej na miejscu. Zwłaszcza, że za obie gry odpowiada ten sam autor – pan Grzegorz Rejchtman. Jest dynamicznie, wesoło, logicznie. Jedynym aspektem losowym jest tutaj układ wysp, z którym w danej rundzie przyjdzie się nam zmierzyć. Poza tym liczy się spryt, logiczne myślenie, trochę wyobraźni przestrzennej oraz przede wszystkim szybkość. Cóż, wydawało mi się, że mam wszelkie predyspozycje ku temu, by zdominować „Papuę”. Kolejny raz byłem w błędzie. Archipelag ma bowiem nową królową. Zwie się Zwykła Córka :)