Kościół w Kamieniu Odrzańskim wymagał gruntownego remontu. Nic więc dziwnego, że gdy prace w świątyni ruszyły pełną parą, zapewne niejednokrotnie ignorując przepisy BHP, o wypadek nie było trudno. Na szczęście dla gatunku ludzkiego tym razem ucierpiała jedynie posadzka, gdy w jej kierunku nadleciał strącony z rusztowania majzel. Powstałe w płycie pęknięcie odkryło przed przerażonymi robotnikami i obecnym na miejscu kościelnym niespotykany widok, który ten ostatni skwitował krótko: „Jednak tu są”.
Kukły, czyli krąg przyjaciół Jakuba Kani |
Dość powiedzieć, że tak błahe w swojej intencji polecenie przełożonego („rzuć na to okiem”) staje się katalizatorem do wydarzeń, które byłyby o wiele mniej przerażające, gdyby nie świadomość zawarcia w nich historycznych faktów.
I tak, Jakub Kania decyduje się pomóc pewnej niemieckiej dziennikarce w zdyskredytowaniu szefa Kręgu Przyjaciół (Freundeskreis), organizacji powiązanej z samym Heinrichem Himlerem i parającej się tajemniczymi badaniami oraz okultyzmem. To z kolei wiąże się ze sprawą pożaru magnackiej rezydencji na Śląsku tuż przed wybuchem II wojny światowej oraz… wspomnianym odkryciem w Kamieniu Odrzańskim. Dodajmy na koniec wątek z czarownicą w roli głównej oraz poszukiwania kolebki rasy aryjskiej m.in. na Atlantydzie, a otrzymamy pełną paletę barw zawartą w „Kukłach”.
Maciej Siembieda, zazwyczaj twardo stąpający po ziemi w kwestii doboru tematów do swoich kolejnych powieści, w najnowszej książce postanowił sięgnąć po historie nieco bardziej oderwane od rzeczywistości. Ale czy na pewno nierealne? Okazuje się, że w większości przypadków (tak jak zdążył nas przyzwyczaić autor) mamy do czynienia z twardymi faktami historycznymi, jedynie miejscowo podkolorowanymi dla nadania odpowiedniego dynamizmu i spójności. Zarówno kościelne odkrycie pod posadzką, jak i istnienie w czasach wojennych organizacji badającej genezę rasy aryjskiej wydarzyły się naprawdę (dotyczy to także pożaru rezydencji na Śląsku – choć tutaj autor nieco „opóźnił” w czasie to zdarzenie). Tym bardziej czytając „Kukły” mamy cały czas świadomość obcowania z nie do końca fikcją literacką. A to potęguje jedynie doznania jakie daje lektura.
Muszę przyznać, że nie jestem zaskoczony najnowszą odsłoną przygód Jakuba Kani. To nadal ten sam, niezwykle wysoki poziom twórczości charakterystyczny dla tego autora. Narracja jest wprost wzorowa. Ma się wrażenie, że każde słowo jakie wyszło spod pióra pana Macieja ma swoje określone miejsce i cel w opowieści. Wszystkie wydarzenia zostały ze sobą splecione z matematyczną wręcz logiką oraz zegarmistrzowską precyzją. No i ten język narracji! Tak pisać chciałby każdy. Dane jest to nielicznym. Zaś jednostki potrafią z tego daru właściwie korzystać. Wśród nich jest pan Siembieda.
W „Kukłach” regularnie przeskakujemy w czasie między rokiem 1997, a 1939 (i z
biegiem powieści między kolejnymi latami). Dzięki temu zabiegowi na bieżąco
weryfikujemy konkretne wydarzenia oraz fakty, z którymi musi zmierzyć się
prokurator Kania. Czytelnik ma również poczucie, że trzyma rękę na pulsie
kontrolując poszczególne wątki. Nie sposób przez to zagubić się w mistycznie
uplecionej sieci przyczynowo-skutkowej jaką zafundował nam autor. Choć zadanie
miał niełatwe.
„Kukły” czyta się jednym tchem, by po przewróceniu ostatniej strony z żalem stwierdzić, że ta przygoda trwała zdecydowanie za krótko. A skoro każdy kij ma dwa końce (choć trudno być o tym w 100% przekonanym z procą w ręku), należy jednocześnie przyznać przed samym sobą: to najlepsza powieść Macieja Siembiedy i niezwykle mocny kandydat do tytułu książki roku. Mój głos w każdym razie już ma!
Więcej kryminałów znajdziecie w księgarni internetowej Taniaksiążka.pl